Hiszpania, Madryt, 17
kwietnia 1995
3 lata wcześniej
- Sophie, wstawaj, bo spóźnimy się na lekcje! – Głos Ivette
był słyszalny w całym prawym skrzydle zamku. Dziewczyna stała w swoim dormitorium, podparła się pod boki, czekając, aż jej przyjaciółka wreszcie raczy wstać.
Sophie otworzyła jedno oko i spojrzała na koleżankę. Jasno brązowe włosy dziewczyny częściowo przykryły jej czerwoną ze złości twarz.
Sophie otworzyła jedno oko i spojrzała na koleżankę. Jasno brązowe włosy dziewczyny częściowo przykryły jej czerwoną ze złości twarz.
- Znowu wyglądasz jak burak – mruknęła tylko do niej i
wtuliła twarz w poduszkę. Nagle poczuła, że jest cała mokra.
- Wstawaj wreszcie, Sanchez – warknęła znowu Ivette,
jednak tym razem na jej twarzy gościł delikatny uśmiech. Sophie niechętnie
wywlokła się z łóżka i spojrzała bezradnie na swoje ociekające wodą, blond włosy.
- I co ja teraz z tym zrobię? – spytała histerycznie, z
przerażeniem wpatrując się w gładką taflę lustra. Stojąca obok niej szatynka spojrzała
wymownie w sufit.
- Trzeba było wstawać, a nie…
- Och, zamknij się, Iv! Nic nie rozumiesz!
Szatynka spojrzała na nią pytająco.
- A mianowicie czego?
Sophie westchnęła i usiadła na łóżku. Zagryzła lekko dolną
wargę.
- Bo chodzi o niego.
- O.. kogo? – Ivette usiadła obok przyjaciółki. Kolejne
westchnienie.
- O… Diego.
- Tego Diego? – Ivette zerwała się z łóżka i zaczęła krążyć
po pokoju.
- Tak, tego Diego – potwierdziła Sophie, czując jak się
czerwieni.
- Diego Ortiza?
- TAK!!!
Szatynka przystanęła, by przyjrzeć się przyjaciółce. Pod jej
uważnym spojrzeniem, Sophie poczerwieniała jeszcze bardziej.
Każda dziewczyna w szkole znała Diego. Niesamowicie
przystojny brunet z intensywnie niebieskimi oczami – takiego widoku się nie
zapomina.
Akademia Magii Agua de Vida imienia Luisa Moyi nie była typową szkołą
dla czarodziejów. Wyznawano tu przede wszystkim zasadę, że mugole wcale nie są
gorsi, uczono niektórych mugolskich sportów. Sama Sophie zapisała się na
gimnastykę artystyczną, bo uważała że jest to najwspanialszy sport na świecie,
zaraz po quidditchu.
Również przydział do domów, nazywany przez uczniów
inicjacją, nie przypominał zwyczajów ustalonych w większości szkół magii. Na
początku każdego roku nowi uczniowie (najczęściej jedenastolatki) byli
wywoływani na środek Wielkiej Sali. Każdy po kolei podchodził do wielkiego
posągu założyciela szkoły, Luisa Moyi, i kładł dłoń na wyciągniętej ręce
posągu. Kiedy wyboru dokonano, oczy posągu świeciły się na kolor oznaczający
dany dom. A było ich pięć, każdy związany z jednym ze starożytnych magicznych
istot. Dragonus, Sirenada, Gryffin, Fenixus i Sphinkson. Kolorem Dragonusa –
Domu Smoka – była zieleń. Jego mieszkańców uważano za najodważniejszych i
najsilniejszych. Kolorem Sirenady – Domu Syreny – był błękit. Uczniowie
żartowali, że skoro tam trafiają same najładniejsze dziewczyny, to musi być to
dom dla głupiutkich laleczek. Kolorem Gryffina – Domu Gryfa – została biel,
jako że jej mieszkańców uważano za istoty nader uczciwe i lojalne. Czerwień
przypadła Fenixsusowi – Domowi Feniksa – którego mieszkańcy szczycili się
niebywałą mądrością. Czerń zaś przypadła w udziale Sphinksonowi – Domowi
Sfinksa – jako że miała się ona kojarzyć z tajemniczością.
Diego trafił do domu uważanego w całej szkole za najlepszy –
Domu Smoka. Nikogo wybór ten nie zdziwił. Chłopak był niebywale umięśniony,
często dawał pokazy swej odwagi. Sophie, jako jedna z nielicznych, miała okazję
zobaczyć go bez koszulki, gdy udała się na salę gimnastyczną, by poćwiczyć a on
przypadkiem też tam był.
Blondynka od początku roku bezskutecznie próbowała zwrócić
na siebie jego uwagę, ale nawet tak rzadko spotykany w Hiszpanii kolor włosów,
jakim jest blond, nie pomógł. Również fakt, że Sophie trafiła do Domu Syreny
nie działał na jej korzyść.
Ivette znów usiadła.
- Wiesz co się stanie, jak Elena się o tym dowie?
Blondynka pokiwała ponuro głową. Elena była dziewczyną w wieku Sophie, uważaną za raczej
sympatyczną, o brązowych włosach wpadających w rudy. Mieszkanka Gryffina
cieszyła się niemałą popularnością wśród męskiej części uczniów, którzy nie
zawsze zwracali uwagę na to, że dziewczyna ma już chłopaka. Był nim właśnie
Diego.
Sophie nigdy nie miała zbyt dobrych stosunków z Eleną. Nie
chodziło o to, że była uprzedzona, czy coś, ale dziewczyny odkąd tylko
pamiętały, rywalizowały ze sobą ze wszystkim. Ich ojcowie byli dobrymi
przyjaciółmi, dlatego od małego miały ze sobą kontakt. Mogły nazwać się
koleżankami, ale nikim więcej. Mimo że ufały sobie bezgranicznie, nigdy nie
zaprzyjaźniły się. Może wynikało to właśnie z tej rywalizacji, zwłaszcza jeśli
chodziło o quidditcha, jednak Elena była jedyną osobą w szkole, która wiedziała
o śmierci jej matki. Sophie doskonale wiedziała, że jej sekret jest u
dziewczyny bezpieczny, dlatego ona również strzegła powierzonych jej tajemnic
jak własnego życia.
- Nie dowie się – Sophie pokręciła stanowczo głową i wstała
z łóżka. Złapała za pierwszą lepszą koszulkę i wciągnęła ja na siebie. Kiedyś w
szkole obowiązkowe były mundurki, każdy w kolorze danego domu, teraz jednak
zasadę tę nieco zmodyfikowano. Ubrania nie były aż tak jednolite, kupowało je
się w specjalnym sklepie, założonym przez jedną z byłych uczennic, Larissę,
córkę jednego z hiszpańskich milionerów. Sklep był spory, wypełniony wszelkiego
rodzaju koszulkami, koszulami, bluzami, spodniami, spódniczkami, sukienkami,
każde w kolorach domu, czasem z wyszytym godłem lub nazwą. Dzięki temu uczniowie
zaczęli przestrzegać „mundurkowej” zasady, wybierając z szat czarodziejów, lub
mugolskich strojów.
- Chciałam z nim dzisiaj wreszcie porozmawiać – wyznała
Sophie, nie patrząc na Ivette. – A rozmawiać z nim nie może mi zabronić.
Iv pokiwała w milczeniu głową i stanęła przy wyjściu z
dormitorium.
- Zaraz zacznie się śniadanie – powiedziała, zmieniając
nagle temat. – Nie chciałabym żeby zjedli mi wszystkie krewetki.
Sanchez uśmiechnęła się i w biegu wkładając na siebie buty,
ruszyła za przyjaciółką.
Sophie i Ivette wbiegły do Wielkiej Sali i usiadły przy
drugim stole, którego zastawa miała delikatnie niebieski kolor. Tak jak
wszystko należące do Domu Syren. Sophie uniosła głowę i spojrzała na sufit.
Pomalowano go tak, że odnosiło się wrażenie, że mury szkoły kończą się hen
daleko, daleko.
Blondynka zawsze uważała, że Wielka Sala to piękne miejsce.
Ściany zdobiły godła poszczególnych domów, zaś nad stołem dla nauczycieli
powieszono wielkie godło szkoły – złotą różę na zielonym tle, z nazwami domów
wypisanymi na pięciu płatkach.
- Widzę, że zjawiła się nasza bogini słońca! – Na te słowa
Sophie delikatnie uśmiechnęła się do Carlosa, wiecznie emanującego
samozadowoleniem chłopaka z Domu Smoka. W szkole znał go każdy, wszędzie go
było pełno, śmiano się również, że jeśli w jakikolwiek sposób objawia się
odwaga Carlosa, to tylko w jego głupocie. Sophie zawsze lubiła tego drobnego
bruneta, który, o ile wierzyć plotkom, podkochiwał się w niej od pierwszej
klasy.
- Ile razy ci mówiłam, żebyś mnie tak nie nazywał? – spytała
Sophie, udając zdenerwowanie, lecz jej to nie wyszło, bo głos miała pogodny.
- Nie potrafiłbym tego zliczyć, słonko – Carlos wyszczerzył
do niej zęby. – Ale zaraz ci wymyślę nowe imię. Skoro grecki bóg słońca nazywał
się Helios, to bogini nazywałaby się… Heliosa?
Blondynka uderzyła go w ramię.
- No wiesz co, Carl! Naprawdę przypominam ci jakąś Heliosę?
Ivette zachichotała cicho za jej plecami.
- Hej, Carl!
Sophie zamarła, dostrzegając wysokiego chłopaka
zmierzającego w ich stronę. Poczuła jak bicie jej serca przyspiesza.
Diego położył dłoń na ramieniu Carlosa.
- Nie chcę przeszkadzać tobie i twojej pięknej Syrence, ale
sam wiesz, Dorotea o ciebie pytała, nie radzę ci kazać jej czekać – Carlos
pokiwał ze zrozumieniem głową i podniósł się z ławki. Uśmiechnął się jeszcze do
Sophie, ale ona nawet tego nie zauważyła. Kątem oka bowiem spoglądała na
Diego, który ruszył już stronę swojego stołu. Na chwilę ich spojrzenia się
spotkały, a ze wzroku chłopaka Sanchez wyczytała zainteresowanie. Natychmiast
odwróciła się w stronę Ivette.
- Słyszałaś to? – spytała przyjaciółkę cicho, z błyszczącymi
z podekscytowania oczami. – Nazwał mnie piękną!
- A ty znowu dałaś Carlowi kosza.
Sophie zmarszczyła brwi.
- Przecież nic nie powiedziałam – zaprzeczyła, lekko kręcąc
głową. Iv prychnęła.
- Gdybyś nie była tak wpatrzona w Diego, może byś
dostrzegła, ze się do ciebie uśmiecha. Uwierz mi, że ten widok był dla niego
wymowniejszy niż tysiąc słów.
Sophie uśmiechnęła się smutno i wstała.
- Chyba pójdę już po książki – powiedziała. – Spotkamy się
pod salą Eliksirów.
Odeszła, nawet nie czekając na odpowiedź przyjaciółki. Naprawdę tak na niego patrzyłam? – spytała samą siebie, mimo iż podejrzewała, ze
odpowiedź była twierdząca. Zacisnęła usta. Zawsze uważała Carlosa za swojego
przyjaciela, lubiła go, bo był zabawny i nigdy nie traktował jej jak pustej
laleczki. Ale nic więcej. Nie czuła do niego nic prócz czysto przyjacielskiej
sympatii i wiedziała, że to się nie zmieni.
Schodząc, czy też zbiegając po schodach, wpadła na kogoś z
impetem i wywróciła się.
- Nic ci nie jest?
Ktoś pomógł jej się podnieść i pozbierać książki.
- Dziękuję – powiedziała Sophie, unosząc głowę i zamarła.
Stała przed Diego, który uśmiechał się do niej przyjaźnie.
- Przepraszam – powiedziała szybko. – Powinnam była patrzeć
jak chodzę.
Zaczęła wpychać podręczniki z powrotem do torby.
- Ty jesteś Selmą, dziewczyną Carla, prawda?
Słysząc to pytanie, drgnęła nieznacznie.
- Sophie – poprawiła odruchowo. – Mam na imię Sophie. I nie
jestem jego dziewczyną, tylko przyjaciółkę – Zabrzmiało to ostrzej niż chciała.
Ortiz zaśmiał się tylko słodko.
- Naprawdę? Myślałem, że skoro tak często widuję was razem,
to jesteście parą. Zwłaszcza, że Carl tak na ciebie patrzy.
Mimo woli, policzki Sophie pokryły się czerwienią.
- Taaak, też to zauważyłam – mruknęła. – Chyba powinnam już
iść na lekcje – dodała po chwili milczenia.
- Masz teraz Eliksiry? – To pytanie ją zaskoczyło.
- Tak – powiedziała ostrożnie – skąd wiesz?
- W takim razie to jest twoje – powiedział Diego, ignorując
pytanie i wciskając jej w dłoń kawałek pergaminu. Sophie spojrzała nań
zdziwiona i zaraz się uśmiechnęła. To był jej plan zajęć, który zawsze nosiła
przy sobie.
- Jesteś w drużynie Syren? – spytał ponownie brunet, a
Sanchez przytaknęła. – Na miejscu ścigającej? Dobrze grasz.
- Niewiele osób mi to mówi – Sophie uśmiechnęła się. – Ale
dzięki.
Ortiz wzruszył ramionami.
- Z nami i tak nie wygracie, można podnieść przeciwnika na
duchu.
Blondynka wydęła usta i założyła ręce na piersi, jak
obrażone dziecko. Już chciała mu jakoś dopiec, ale usłyszała wołanie.
- Diego!
Zobaczyła Elenę biegnącą do chłopaka.
- Miałeś na mnie czekać, ale okazało się że to ja musiałam
czekać na ciebie, a i tak nie przyszedłeś! – Była zła, głos ją zdradzał. Diego
objął ją ramieniem.
- Oj, nie bądź taka zła, kotku, po prostu zagadałem się z
koleżanką i…
Elena wbiła wściekłe spojrzenie w stojącą tuż obok
blondynkę, jakby dopiero teraz ją zauważając.
- Sophie – powiedziała, mrużąc oczy.
- Eleno – Głos Syreny był pozbawiony emocji. Ortiz za to
przenosił wzrok z jednej na drugą, i tak w kółko.
- Aaaa! – powiedział nagle, a jego mina wskazywała na to, że
doznał olśnienia. – Ta Sophie!
- Tak, ta Sophie, a my już naprawdę powinniśmy iść! – Elena
stanowczo pociągnęła Diego za ramię. Chłopak posłusznie ruszył za nią.
- Miło było wreszcie
cię poznać – rzucił na odchodnym, a Sophie uśmiechnęła się delikatnie.
- Taaaa – szepnęła, patrząc jak chłopak odchodzi.
Stała tak przez chwilę, aż poczuła na sobie czyjeś
spojrzenie.
- Zawsze tak reaguje, gdy ktoś rozmawia z jej chłopakiem? –
Sophie drgnęła, słysząc czyjś głos tuż za swoimi plecami. Odwróciła się i
ujrzała wysokiego i chudego chłopaka, uśmiechającego się do niej. Włosy miał
ukryte pod czapką, ale szare oczy błyszczały wesoło. Ubrany był w czarno-białą
koszulę w kratę i ciemne spodnie. Sfinks
– przemknęło Sophie przez myśl, w tym samym momencie, w którym stwierdziła, że
chłopak jest przystojny.
- Nie mam pojęcia – odpowiedziała szybko, gdy zorientowała
się, że przygląda mu się od kilku sekund. – Ale przypuszczam, że tak – dodała
po krótkim namyśle.
Chłopak zaśmiał się cicho.
- Miłość to skomplikowana rzecz, nie mówiąc już o zakochanej
kobiecie.
Sophie uśmiechnęła się lekko.
- A tak w ogóle to jestem Jaime – przedstawił się jej.
- Sophie – odparła dziewczyna, patrząc mu prosto w oczy.
Szybko opuściła głowę, nagle poczuła się skrępowana, jakby stała tam co
najmniej w samej bieliźnie.
- Nigdy nie widziałem hiszpanki z tak jasnymi włosami –
powiedział jej, łapiąc opadający na twarz dziewczyny kosmyk.
- Ja też nie – To była pierwsza rzecz jaka przyszła jej do
głowy. – Podobno moja mama miała takie same… – powiedziała to, nim zdążyła
ugryźć się w język.
- Podobno? – Tego pytania się spodziewała. Pokiwała powoli
głową.
- Odkąd tylko pamiętam farbuje włosy na czarno, nie wiem
nawet akie miała wcześniej.
- Sophie, istoto piekielna, gdzieś ty się podziewała?!!!
Sanchez odwróciła się gwałtownie i z daleka dostrzegła
biegnącą w jej stronę Ivette.
- Miło było cię poznać – powiedział jeszcze Jaime i odszedł
nim Ivette zdążyła do nich dobiec.
- Sophie!
- Tak, tak – powiedziała blondynka, odwracając się do
przyjaciółki. – Obiecałam na ciebie czekać pod salą, tak wiem.
- Sophie – powtórzyła szatynka, przyglądając się jej
podejrzliwie – czy ty właśnie rozmawiałaś z Jaimem Pichardo?
Sophie zmarszczyła brwi.
- Miał tak na imię, tyle wiem – powiedziała i zaraz
wykręciła głowę. – A czemu pytasz?
Ivette pociągnęła ją za rękę, kierując się w stronę sali od
Eliksirów.
- Pamiętasz tę ankietę początku roku? – spytała. – Tę
zrobioną przez Syrenki?
Sophie powoli pokiwała głową.
- No to widzisz, bo tam wcale nie wygrał Diego. Był drugi,
zdecydowana większość dziewczyn twierdziła, że najprzystojniejszy jest właśnie
Jaime Pichardo. Tylko, że wszystkie gadają o Diego, bo Jaime jest taki…
niedostępny. Jak dotąd spotykał się tylko z dwoma ze szkoły, obydwie rzucił po
kilku dniach. Kiedy w tamtym roku zaczął chodzić z Mariną, był ten atak na
szkołę i Marina została zamordowana. Od tamtego czasu żadną się nie
zainteresował, ani nawet na żadną nie spojrzał, a wszyscy zgodnie stwierdzili,
że kochał Marinę i po prostu nie mógł się pozbierać. Więc teraz powiedz mi
lojalnie jak to możliwe, że tak po prostu z tobą rozmawiał?
Sophie wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. On… mnie zagadał. Podszedł do mnie i zaczął
rozmawiać.
Ivette uniosła brwi.
- Wróć. CO?!
Blondynka znów wzruszyła ramionami.
- Najpierw się pytał o Elenę, a potem o kolor moich włosów –
poczuła jak się robi czerwona. Na szczęście były już przed salą od eliksirów.
Sophie podbiegła do drzwi i je otworzyła. Natychmiast głowy wszystkich uczniów
zwróciły się w ich stronę.
- Czyżby nasze Syrenki wreszcie przestały się przebierać i
zaszczyciły nas swoją obecnością? – Ktoś odezwał się na tyle głośno, by
dziewczyny go usłyszały. Natychmiast został uciszony chłodnym spojrzeniem
nauczyciela.
- Usiądźcie, dziewczęta – zwrócił się do nich profesor.
Sophie posłusznie zajęła wolne miejsce.
- Zapomnij o tym, dobrze? – poprosiła jeszcze Ivette i
otworzyła książkę.
Anglia, Londyn, 1
września 1998
Obecnie
- Hermiono, tutaj!
Panna Granger z daleka dostrzegła machającą energicznie ręką
Ginny. Przyjaciółka podbiegła do niej, niemal zwalając szatynkę z nóg.
- Tak się cieszę, że cię widzę! – krzyknęła rudowłosa do
ucha Hermiony, która natychmiast zasłoniła je dłonią.
- Ginny! Chcesz żebym ogłuchła już pierwszego dnia?
- Przepraszam, nie chciałam – głos dziewczyny wcale na to
nie wskazywał. – Po prostu brakowało mi tego twojego wymądrzania się przez te
wakacje. Szkoda, że nie mogłaś przyjechać.
Hermiona zacisnęła usta. Gdy tylko zakończyła się wojna z
Voldemortem, wyjechała, by odnaleźć rodziców. Gdy tylko to się stało, udała się
do św. Munga, by uzdrowiciele przywrócili pamięć jej rodzicom. Trwało to kilka
dni, które kosztowały Hermionę naprawdę dużo. Z reszta nawet gdyby jej rodzicom
nic nie było, i tak nie odwiedziłaby Nory. Kilka dni po zakończeniu drugiej
bitwy o Hogwart, pokłóciła się z Ronem. Kłótnia była naprawdę zażarta, na
wierzch wyszło kilka nieprzyjemnych rzeczy, a wszystko zaczęło się od jakiejś
błahostki, której Miona już nawet nie pamiętała. Od tamtego czasu nie odezwała
się do Rona słowem, a on nie pozostawał jej dłużny.
Ginny złapała ją za ramię i pociągnęła.
- Chodź wreszcie, reszta czeka!
Hermiona posłusznie podreptała za przyjaciółką.
- Hermiono! – szatynka uśmiechnęła się szeroko i rzuciła się
w stronę Harry’ego.
- Harry, jak się cieszę, że cię widzę!
- A nas tak nie przywitasz?
Hermiona odwróciła się gwałtownie i uśmiechnęła,
przykrzywiając głowę.
- Co wy tu robicie? – spytała Freda i George’a, nie kryjąc
zdziwienia na widok bliźniaków.
- Wróciliśmy do szkoły, Pani Prefekt – Fred wyszczerzył zęby
w uśmiechu.
- Wy i nauka? Nie wierzę!
- To uwierz – George objął ją ramieniem. – Mamy bardzo
ambitne plany na temat przyszłości. Skończymy szkołę, zdamy wszystkie OWUTEMy
na Powyżej Oczekiwań i znajdziemy jakąś dobrze płatną pracę w Ministerstwie.
Hermiona popatrzyła na nich i otworzyła szerzej oczy.
- Naprawdę?
Fred nie wytrzymał i zaczął chichotać pod nosem.
- Czy tylko ja mam wrażenie, że ty z czasem głupiejesz,
Hermiono? – spytał, gdy tylko jego wesołość minęła. – Oczywiście, że nie, ale
matka powiedziała, że zaciągnie nas tam siłą. Zresztą to okazja, by
rozprowadzić towar wśród młodszych uczniów. Wspaniała okazja!
Hermiona założyła ręce na piersi.
- Nie będziecie im tego sprzedawać!
- Och, przestań, Miona, przecież wiesz, że to nie jest
groźne!
- Tak, ale uczy złych nawyków! Namawiacie pierwszoroczniaków
do wagarowania! Nie mogę na to pozwolić!
George położył dłoń na ramieniu brata.
- Odpuść, bo odzywa się w niej dawna Pani Prefekt. Za chwilę
zacznie kilku godzinny wykład na temat tego, co możemy, a czego nie możemy
robić i…
- Wcale nie miałam zamiaru nic wam mówić – zaprzeczyła gwałtownie
panna Granger, ale jej policzki lekko poróżowiały. – No dobrze, może miałam
taki zamiar – mruknęła pod nosem.
Usłyszała pisk kół na torach, na peron wtoczyła się tak
dobrze jej znana czerwona lokomotywa. Express Londyn – Hogwart. Hermiona
sięgnęła po kufer.
- Lepiej chodźmy szybko zająć jakiś przedział – powiedziała,
spoglądając na przyjaciół i dopiero teraz dostrzegając Rona, stojącego obok
Harry’ego. Kąciki ust natychmiast opadły, kiedy wbiła nienawistne spojrzenie w
rudzielca.
- Hermiono – Głos Rona był zimny jak lód, a jej imię w jego
ustach brzmiało tak obco i nieprzyjemnie.
- Ron.
Przez chwilę patrzyli na siebie bez słowa, aż Hermiona
odwróciła się do Ginny i ruszyła za Weasleyówną.
- Czemu nie możecie się pogodzić? – Harry stanął obok niej i
pomógł jej wnieść kufer do pociągu. Szatynka wzruszyła ramionami.
- Sama nie wiem… Może po prostu nie chcę być tym pierwszym,
który przeprasza – Te słowa z trudem przeszły przez gardło Gryfonki. Była to
jednak bolesna prawda, duma Hermiony nie pozwalała na pierwszy ruch.
Harry westchnął.
- Nienawidzę kiedy ze sobą nie rozmawiacie. Mam nadzieję, że
tym razem przynajmniej nie będziecie się kłócić przy pierwszej lepszej okazji –
To mówiąc, Potter pozostawił szatynkę samą.
~*~
- Draco! – Pansy rzuciła się na szyję blond włosego chłopaka
i mocno go objęła. Malfoy odsunął się od niej ze wstrętem, lekko marszcząc
twarz.
- Mogłabyś mnie puścić, Pansy? Jakoś nie mam zamiaru już
pierwszego dnia trafić do skrzydła szpitalnego – Starał się, by zabrzmiało to
delikatnie, nie chciał wyjść na gnojka już na początku. Parkinson odsunęła się
od niego i uśmiechnęła się uroczo. Przy najmniej myślała, że właśnie tak się
uśmiecha.
- Tęskniłam za tobą, Dracusiu – powiedziała, patrząc z
zachwytem na jego twarz. Nieświadomie złapała go za rękę. – To będzie wspaniały
rok, mówię ci. Podobno nauczyciele maja zorganizować wielki bal na Boże
Narodzenie!
- Pansy, słonko, jeśli chcesz, by twój plan uwodzenia Draco
się powiódł, radziłabym ci się od niego odczepić, chociaż na ten jeden dzień.
Draco odwrócił się i przyjrzał uważnie stojącej przed nim
dziewczynie. Krótka sukienka odkrywała jej długie, zgrabne nogi, zwracała uwagę
na wąską talię i wyraźnie odznaczała piersi dziewczyny, a delikatnie zielony
kolor materiału podkreślał niezwykłą barwę jej oczu. Tak, Draco jak zwykle
zmuszony był stwierdzić, ze Ariadne wygląda wspaniale. Ładnie i seksownie.
- Ty też postanowiłaś wrócić, Green? – spytał z ciekawości,
bo nie widział powodu dla którego Ariadne miałaby powtarzać rok. Brunetka
uśmiechnęła się, ukazując komplet białych, prostych ząbków.
- A co, nie widać? – rozłożyła lekko ręce. – Tak,
postanowiłam wrócić. Czasem ciężko mi to przyznać, ale brak by mi było tej
szkoły. Zwłaszcza quidditcha.
Draco uśmiechnął się. Jemu również by tego brakowało. Na
miotle czuł się niesamowicie swobodnie, czuł, że żył. Ariadne również
pasjonowała się tym sportem, poznali się właśnie w drużynie, bo brunetka
zawitała do Hogwartu dopiero na piątym roku.
- Zresztą, Draco, nie zgadniesz co…
- Ariadne!
Dziewczyna odwróciła się i znów uśmiechnęła.
- Blaise!
Ciemnoskóry podszedł do niej i objął ją ramieniem.
- Czy tylko mi się zdaje, czy ty naprawdę piękniejesz z roku
na rok?
- Och, Blaise, gdybym tylko wiedziała, że nie mówisz tego
każdej!
Wyrwała się z jego uścisku, zdejmując z głowy okulary
przeciwsłoneczne.
- Smoku – Blaise dopiero teraz podszedł do Dracona. – To co,
robimy taką samą imprezę jak dwa dni temu, żeby uczcić wielki powrót?
Malfoy uśmiechnął się.
- Czytasz mi w myślach, Diable! Kiedy się nauczyłeś
legilimencji?
Ariadne oparła się o ramię Zabiniego.
- Do tego najpierw musiałby nauczyć się myśleć – powiedziała
i zaśmiała się wrednie. Nagle umilkła, wpatrując się w jakiś punkt na peronie.
- A ten to kto? – spytała, wskazując jakiegoś wysokiego
chłopaka z ciemno-brązowymi włosami. Draco wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia. Pewnie jakiś nowy…
- Łał. Niezłe z niego ciacho – szepnęła pod nosem Green,
bardziej do siebie, niż do kogoś konkretnego. Obróciła się do Pansy i uniosła
kącik ust.
- Chyba nie żałuję, że tu wróciłam – powiedziała i znów
spojrzała na chłopaka. Brunet chyba to wyczuł, bo spojrzał dokładnie na nią i
ich spojrzenia się spotkały. Draco dostrzegł w spojrzeniu nowego coś więcej niż
tylko zwykłą ciekawość. Pokręcił z politowaniem głową i odwrócił się. ze
zdumieniem spostrzegł, że Blaise już się nie uśmiecha, tylko wpatruje z
nienawiścią w nowego.
________________________________
Taaak, wiem, mam dwa dni spóźnienia. Tak, wiem, spieprzyłam końcówkę. Tak, wiem, że nic się nie dzieje, ale spokojnie, jeszcze się akcja rozkręci, obiecuję! A teraz lecę uzupełnić zakładki o szkołach :D I inne, jakie mam w planach.
E tam dla takiego rozdziału da się wybaczyć :D Ciekawie się zaczyna i nie mogę się doczekać co dalej :D
OdpowiedzUsuńZapraszam na panstwoweasley.blogspot.com i proszę o opinie :D
Weny:D
Pozdrawiam,Lili:D
Oj, dziękować, dziękować! A ja się bałam, że was zawiodłam :)
UsuńBoski rozdział ;* Ten wątek o Sophie się nieźle zaczyna :D Szkoda że Ron i Hermiona się pokłócili :(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na kolejny rozdział :)
Uch, nie może być cukierkowo, a Ron nie może być z Hermioną. To moja dewiza życiowa. Przynajmniej jeśli chodzi o pisanie :D I cieszę się straszliwie, że tak uważasz ^^
UsuńNo musze przyznać, że rozdział jest genialny, a wątek z tym nowym chłopakiem jest intrygujący. Życze weny i Zapraszam:) http://bowszystkocodobre.blogspot.com
OdpowiedzUsuńOd niego wszystko się zaczęło, będzie ciekawie, obiecuję!
UsuńRównież weny ci życzę!
Zerknij do najnowszej notki na Zaczarowanych Szablonach. Pojawiło się tam twoje zamówienie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
J.
O ja niewdzięczna, o ja zła, o ja okropna! Ty też zasługujesz na ochrzan! Dlaczego mi nie przypomnialas, że nie skomentowałam?! A jest co!
OdpowiedzUsuńPodoba mi się ta szkoła w Hiszpanii, jestem ciekawa jak to powiazesz z Hogwartem. No i Jaime już podbił moje serce!
Oj, powiązanie ukaże się około, tak myślę, dwudziestego któregoś rozdziału. A wtedy... zaszaleję :D
UsuńJaime <3 Też go kocham :D