niedziela, 24 listopada 2013

002. W podróży

Hiszpania, Madryt, 18 kwietnia 1995 roku
3 lata wcześniej

Sophie siedziała w bibliotece i ze znużeniem przewracała kolejne strony wielkiej księgi o magicznych roślinach i ich właściwościach. Musiała zrobić zadanie na zielarstwo, esej na trzy stopy pergaminu na temat Ramiraku Pospolitego i wszystkich jego magicznych cechach.
Ziewnęła, powoli podnosząc dłoń, by zakryć usta. Miała dość księgi i wszystkich roślin. Zastanawiało ją czemu taki przedmiot jak zielarstwo był obowiązkowy…
- Sophie! – blondynka powoli uniosła głowę, by zobaczyć kto ją woła. Do biblioteki wkroczyła Elena. Jej ciemne włosy błyszczały w słońcu, a na twarzy gościł piękny uśmiech.
- Sophie, słonko, jak dobrze cię widzieć.
Sanchez uniosła lekko brwi i wpatrywała się bez słowa w koleżankę swoimi wielkimi jak spodki oczami. Nie miała pojęcia skąd ta nagła zmiana w jej zachowaniu. Nigdy jakoś nie okazywały sobie sympatii, a teraz… teraz Elena stała nad nią i się szeroko uśmiechała.
- Też się cieszę, że cię widzę – powiedziała Sophie ostrożnie, a kąciki jej ust wygięły się lekko do góry w grymasie, który zapewne miał być uśmiechem.
Elena usiadła naprzeciwko niej i spojrzała na księgę.
- Zadanie z zielarstwa? – spytała niewinnym tonem i wydęła lekko usta. Przez chwilę bawiła się piórem blondynki leżącym na stole, pochłaniając się tej czynności bez reszty. Po chwili jednak klasnęła w dłonie.
- No, Sophie, to może ja ci nie będę przeszkadzać i od razu przejdę do konkretów. Bo przyszłam, by z tobą porozmawiać. Zauważyłam, że ostatnio zawierasz nowe znajomości…
- I..?
Sophie przerwała jej szybko. Nie miała zamiaru tracić czasu na takie pogaduszki.
- Co w związku z tym?
Elena przez dobrą chwile milczała, ale w końcu odezwała się, a jak to zrobiła, w jej glosie nie było nawet najmniejszej szczypty sympatii.
- Powiem tak, Sophie. Trzymaj się z daleka od Diego, albo pożałujesz.
Brunetka gwałtownie odsunęła krzesło i wstała. Szybkim krokiem zmierzała do wyjścia z biblioteki. W progu obróciła się jeszcze.
- Pamiętaj o tym! – krzyknęła i zatrzasnęła drzwi. Rozległ się wściekły syk pani Evanerry, bibliotekarki, której uszy nie mogły znieść takiego hałasu w tym świętym dla niej miejscu.
Przez jakieś trzydzieści sekund Sophie wpatrywała się w drzwi, zanim się ocknęła. Zerknęła na książkę o roślinach, kawałek pergaminu i pióro. Pokręciła głową i zamknęła wielkie tomisko. Jakoś nie miała teraz siły na zielarstwo.
Wyszła z biblioteki i wkroczyła na dziedziniec. Spojrzała na wieżę zegarową, mocno odchylając głowę do tyłu. Zbliżała się już pora obiadu. Sophie poczuła jak na samą myśl o przepysznej paelli burczy jej w brzuchu. Z radością ruszyła do wielkiej sali, która swą nazwę zawdzięczała wielkości. Jak zawsze usiadła przy stole z niebieską zastawą. Obficie nałożyła sobie kurczaka po włosku i sałatki greckiej oraz cały talerz wszelkiego rodzaju ciast i deserów. Z ochotą zabrała się za jedzenie, nawet nie zwracając uwagi na dziwne spojrzenia tych kilku innych osób w sali.
Ludzie dopiero schodzili się na obiad. Większość wracała z lekcji, dlatego co po niektórzy dzierżyli w dłoniach paski od wielkich toreb.
- Jestem wykończona – Ivette zwaliła się na miejsce obok Sophie. – I mam już serdecznie dość tej kobiety od wróżbiarstwa. Za każdym razem, gdy mnie widzi, powtarza, że przeżyję szok i zamknę się w sobie, gdy jedno z moich przyjaciół zdradzi i stanie się potworem! Nie no, naprawdę, może i byłabym skłonna jej uwierzyć, gdyby nie te stroje!
Blondynka wybuchła głośnym, pięknym śmiechem, na widok sfrustrowanej miny przyjaciółki. Odkąd tylko Ivette zapisała się na wróżbiarstwo, bo uważała, ze to będzie niezła zabawa, narzekała na nauczycielkę i jej wróżbę o załamaniu.
- Ale ja ci powiem, że dzisiaj przeszła samą siebie. Powiedziała, że to stanie się w te wakacje!
Sophie nie wytrzymała. Złapała się mocno krawędzi stołu i za wszelką cenę starała się uspokoić, by nie zakrztusić się jedzeniem.
- A z czego tak się cieszy moje słoneczko? – Carlos stanął za dziewczynami i przyglądał się im z rozbawieniem.
- Z-z jej prze-p-powiedni – wyrzuciła z siebie Sanchez, w przerwach między napadami śmiechu. Carl uśmiechnął się szeroko.
- Znowu? – spytał i zachichotał pod nosem. On również wsłuchiwał się w narzekania szatynki o jej marnym losie i jeszcze marniejszej nauczycielce wróżbiarstwa.
Ktoś stanął obok stołu.
- Sophie – Diego uśmiechnął się do niej szeroko. – I jak, gotowa na ostatni mecz quidditcha w tym roku?
Sophie natychmiast się uspokoiła i odwzajemniła uśmiech.
- Na to zawsze jestem gotowa – powiedziała, bawiąc się widelcem. – W tym roku nie liczcie na zwycięstwo, Diego – dodała z wyzywającym uśmiechem. Brunet parsknął śmiechem.
- Uwierz mi na słowo, słodka, moja drużyna nie ma zamiaru przegrać z grupą panienek.
Na słowo „słodka” Sophie drgnęła i prawie oblała się rumieńcem. Na szczęście prawie. Nawet nie dała po sobie poznać, że to usłyszała.
Ortiz patrzył jeszcze na nią przez chwilę, która dla blondynki zdawała się być całą wiecznością. Myślała, że serce samo wyskoczy jej z piersi, ale Diego odwrócił się i odszedł. Patrzyła jeszcze na niego, aż w tłumie dostrzegła zgniewaną twarz Eleny, co natychmiast ją ostudziło, jak kubeł zimnej wody.
- Cholera – wyrwało się jej. – Cholera! My nie mamy z nimi szans!
Co jak co, ale na quidditchu Sophie zależało aż zbyt mocno. Dziewczyna uważała, że to nie dość, ze ekscytujący sport, to jeszcze kochała czuć wiatr we włosach i smak zwycięstwa na ustach. Jednak drużyna Syren nie zawsze grała tak olśniewająco, jak wyglądała. Niestety często, pomimo że dziewczyny bardzo się starały i tak nie miały szans z innymi drużynami. Przede wszystkim przeważał fakt, że brak mężczyzn w drużynie równa się brakowi silnego pałkarza. Mimo wszystko Sophie nie miała powodów, by narzekać. Jej drużyna naprawdę była porządna, nawet z Amelią i Camilą na miejscach pałkarzy. Te dwie, mimo że wcale nie wyglądały na specjalnie mocne i chętne do gry ze swoimi idealnie ułożonymi fryzurami i pomalowanymi paznokciami, potrafiły naprawdę mocno uderzyć pałką w tłuczka, przy czym zawsze trafiały do celu, bo oko miały doskonałe.
Sophie rzuciła widelec na stół i zerwała się gwałtownie.
- Sophie, gdzie ty idziesz? – zapytała Ivette, gdy zobaczyła, że dziewczyna zmierza do wyjścia.
- Idę na trening. Zamierzam wygrać ten mecz, nie ważne czy z resztą drużyny, czy bez. Tym razem pokażemy całej szkole, że nie jesteśmy tylko te ładne. Pokarzemy, że jesteśmy godne samego pucharu szkolnych mistrzostw w quidditchu!


 Anglia, Londyn, 1 września 1998 roku
Obecnie

Aaron stał na środku peronu pełnego nieznanych mu ludzi. Jego siostra stała się zaginioną w tłumie, bo nigdzie nie mógł jej dostrzec. Podparł się pod boki i rozejrzał leniwie po otaczającym go świecie. Nie licząc tłumu czarodziejów w kolorowych mugolskich strojach i czerwonej lokomotywy, peron był bardzo ponury. Nie można było tu znaleźć żadnego koloru prócz szarości, różnych jej odcieni, ale wszystkie były tak samo smętne.
To miejsce różniło się od peronu, na którym stawał pociąg do jego poprzedniej szkoły. Tam było kolorowo, ściany zbudowane były z cegieł o najróżniejszych kolorach, od brązów przez czerwienie do żółci. Tylko że jego szkoła była inna, przede wszystkim nie dla takich ogromnych ilości uczniów.
Poczuł na sobie czyjeś spojrzenie. Zmarszczył lekko brwi i odwrócił głowę. Od razu odnalazł patrzącą na niego osobę. Była to dziewczyna, opierała się na ramieniu ciemnoskórego chłopaka. Obok stała jeszcze jakaś inna, zapewne koleżanka i jakiś blondyn. Z całej tej grupy najbardziej wyróżniała się ta, która na niego patrzyła. Miała gęste, kręcone kasztanowe włosy, a ubrana była w raczej skąpą, zieloną sukienkę. Lustrował ją wzrokiem, wiedząc, że ona robi dokładnie to samo. Ma zgrabne nogi, szczupłe i długie, pomyślał, i ładną sylwetkę.
Odwrócił głowę. Był nowy, a nie chciał już pierwszego dnia sprawiać wrażenia faceta, który tuż po przybyciu do nowej szkoły, szuka ładnych dziewczyn, towarzyszek na jedną noc. Nie był swoją siostrą, by tak postępować.
Ktoś stanął za nim i zasłonił mu dłońmi oczy.
- Zgadnij kto, braciszku – usłyszał znajomy głos i zamarł. Powoli obrócił się i wtedy zrozumiał, że się nie przesłyszał. Przed nim stała wysoka brunetka, o bardzo charakterystycznych rysach twarzy.
- Rai? – powiedział z niedowierzaniem i uśmiechnął się. przytulił dziewczynę mocno.
- Co ty tu robisz?!
Raisa odsunęła się od niego, cały czas szczerząc zęby.
- W końcu udało mi się namówić tatę, by pozwolił mi tu przyjechać. Sam i tak przejął posadę nauczyciela Starożytnych Run, więc pewnie gdzieś tu jest, razem z Leandrą, chociaż mam nadzieję, że nie będzie chciał z tobą rozmawiać. Ale jestem tu, tak jak ci obiecywałam, braciszku!
Nie byli spokrewnieni, jednak znali się od tak dawna, że traktowali się jak rodzinę. Aaron przyjaźnił się z Raisą odkąd tylko sięga pamięcią i tak też zostało. Był również miłym gościem na dworze rodziny dziewczyny.
- O matko, Lea idzie. Możemy już wsiąść do pociągu?
- Czemu? – Aaron zmarszczył brwi.
- Uwierz mi na słowo , braciszku, że nie chcesz się z nią zmierzyć, bo…
- Aaron!
Leandra już biegła w ich stronę, energicznie machając ręką. Nic się nie zmieniła, chociaż wielu chłopców na peronie śledziło ją wzrokiem. Jednak dla samego Aarona ona zawsze była tylko małą dziewczynką, którą poznał wiele lat temu.
Lea podbiegła do nich. Przez chwilę wyglądała jakby miała zamiar rzucić się na Aarona i go przytulić, ale w ostatniej chwili stanęła i uśmiechnęła się.
- Cześć, Lea – powiedział swobodnie, przyglądając się jej. Między nią a Raisą dało się dostrzec tylko delikatne podobieństwo. – Czyli ty też postanowiłaś się przenieść do Hogwartu?
- Taaak…
Dziewczyna nagle stała się jakaś małomówna. Zapadła niezbyt zręczna cisza.
- O, tato! – Raisa zamachała ręką w stronę ciemnowłosego mężczyzny, nadchodzącego z naprzeciwka.
- Aaron, jak miło cię znowu spotkać.
- Pana też, panie ane’Handres. Słyszałem, że będzie pan uczył runów.
Mężczyzna uśmiechnął się.
- Tak, dostałem taką propozycję i postanowiłem ją przyjąć. Ale, gdzie podziała się Sevi? Tylko nie mów, że ją zgubiłeś!
Cała czwórka zachichotała.
- Znając Ev, to włóczy się po całym peronie, zbierając przyjaciół.
- Może wy też powinniście to zrobić? Ale wybaczcie mi, muszę się udać do przedziału dla nauczycieli, obowiązki wzywają.
Odszedł.
- Och, my też powinniśmy już iść, prawda braciszku? – Raisa pociągnęła Aarona za ramię i weszła do pociągu. – Znajdźmy jakiś pełny przedział, by Lea nie chciała się dołączyć, błagam!
Ruszyła zatłoczonym korytarzem, torując sobie drogę.
- Co się stało, że chcesz unikać siostry? – spytał brunet, podążając za przyjaciółką.
- Matko – dziewczyna wywróciła oczami – ślepy jesteś, czy co? O! tu są dwa miejsca!
Otworzyła drzwi do jednego z przedziałów. Było tam sześć miejsc, z czego cztery zajęte. Przy samym oknie siedział blond włosy chłopak, obok niego jakiś ciemnoskóry. Przy drugim oknie miejsce zajęła niska dziewczyna o twarzy mogącej kojarzyć się z jakimś zwierzęciem, a obok niej usiadła…
Aaron przełknął ślinę. Była to ta sama dziewczyna, która patrzyła się na niego na peronie.
- Wolne? – spytała Rai, wskazując na dwa miejsca. Przez chwilę panowała grobowa cisza, ale przerwała ją brunetka w zielonej sukience.
- Tak – powiedziała i uśmiechnęła się lekko, zerkając z ciekawością na Aarona, który za wszelką cenę starał się na nią nie patrzeć. Rai też się uśmiechnęła i usiadła koło ciemnoskórego. Czyli brunetowi zostało tylko miejsce obok niej…
Usiadł powoli, nie patrząc w prawo. Pociąg ruszył.
- To o co chodzi z Leą?
Raisa znów wywróciła oczami.
- Ślepy jesteś, braciszku? Myślałam, że to jasne dla każdego!
- Czyli?
- Ona się w tobie zakochała, idioto!
Aaron zamarł. Nie spodziewał się tego.
- C-co?
- ZA – KO – CHA – ŁA SIĘ W TO – BIE! Mam powtórzyć? – na ustach przyjaciółki pojawiło się coś na kształ złośliwego uśmiechu.
- Nie, chyba już zrozumiałem.
Zamilkli. Aaron spojrzał w szybę.
- Ale jak to? – spytał nagle z niedowierzaniem. – Przecież my się znamy od… od zawsze! Ona jest dla mnie taką młodszą siostrą! Myślałem, że ona czuje podobnie…
- To się myliłeś. Niestety, Lea nadal ma nadzieję, że zwrócisz na nią uwagę, mimo że tłumaczyłam jej, że tak na pewno się nie stanie.
- A skad ty to właściwie wiesz? – Aaron przyjrzał się przyjaciółce podejrzliwie. Ta uśmiechnęła się tylko pięknie.
- Wiesz, trzymanie twojego zdjęcia pod poduszką, zapisywanie na marginesach Leandra Berdascky i wypisywanie na kartkach 52 powodów dlaczego go kocham, przy czym go jest zastąpione imieniem i nazwiskiem nie jest zbyt mądrym posunięciem, gdy nie chce się, by ktoś się o tej miłości dowiedział. O, chcesz zobaczyć tę listę? Nieźle się ubawiłam ją czytając, zaręczam, że tez będziesz się śmiał!
Aaron uśmiechnął się delikatnie.
- Chyba sobie odpuszczę, ale dzięki.
Oparł się wygodnie o siedzenie.
- Gdzie jest Sevi? – spytała Raisa, tak samo jak wcześniej jej ojciec.
- Ev? Pewnie szuka już swoich towarzyszy na jedną noc.
Rai uśmiechnęła się lekko.
- O wilku mowa.
Brunet obrócił się. Korytarzem szła wysoka blondynka. Ubrana była w czarną bluzę i krótkie spodenki, a na nogach miała trampki.
- RAI!
Dziewczyna gwałtownie otworzyła drzwi od przedziału i wbiła wściekły wzrok w brunetkę.
- Tu suko, mówiłaś, że nie możesz tu przyjechać! A ja tu idę korytarzem, patrzę, a tam Lea stoi! Miałam ochotę cię zabić i, mówiąc szczerze, nadal ją mam.
- Naprawdę? – Rai udała zdziwioną. – Nie mówiłam ci, że była mała zmiana planów? Och, ja niedobra, jak mogłam zapomnieć o swojej drogiej przyjaciółce? A może nie miałam zamiaru jej nic mówić i pojawić się znikąd? Niespodzianka?
Sevi wypuściła głośno powietrze z ust.
- No ale mi mogłaś powiedzieć! Stawiasz mi za to Ognistą w Hogwarcie.
Oparła się o framugę.
- Widziałaś te mundurki? Masakra, będę w nich wyglądała paskudnie, a miałam zamiar wyglądać tak, wiesz, sexy. A tu się okaże, że na pierwszy dzień do szkoły zawita czarny wór na ziemniaki!
Raisa zaśmiała się głośno.
- Dla nich chyba wyglądasz aż nazbyt seksownie – powiedziała, wskazując na jakiś chłopaków stojących za plecami dziewczyny i wpatrujących się w nią aż nazbyt intensywnie. Sevi uśmiechnęła się.
- Słuszna uwaga. A teraz mi wybaczcie, mam pilne sprawy do załatwienia.
Podeszła do chłopaków i od razu zaczęła z nimi rozmawiać. Po chwili odeszli.
- Czasem nie wierzę, że to moja siostra – oznajmił Aaron, patrząc za odchodzącą blondynką.
- Nie narzekaj – żachnęła się Rai. – Wolałbyś taką Leę?
Aaron uniósł ręce w obronnym geście.
- Możemy nie poruszać tego tematu?
Raisa wydęła usta. Zatarła ręce.
- W takim razie powiedz mi co robiłeś na wakacje.
~*~
Ariadne wsiadła do pociągu za Draco i Blaisem. Jej myśli błądziły wokół jednego chłopaka. Nowy. To słowo nie dawało jej spokoju. Nowy, nowy, nowy. Chłopak był przystojny, a przynajmniej na takiego wyglądał z daleka. Dziewczyna czuła nieopartą ochotę, by poznać go bliżej.
Szybko znaleźli wolny przedział. Draco i Pansy zajęli miejsca obok okien, Ariadne usiadła naprzeciwko Blaise’a, obok Parkinson. Oparła się łokciami o nogi i wbiła wzrok w okno. Jakoś straciła ochotę na rozmowę.
Czuła na sobie jego wzrok i w końcu nie wytrzymała.
- Blaise, mógłbyś się na mnie nie patrzeć? – spytała, czując coraz większą wściekłość. Czarnoskóry wpatrywał się bowiem w jej dekolt, przez co czuła się trochę niezręcznie, zwłaszcza, że jej sukienka nie miała ramiączek.
Blaise gwałtownie uniósł głowę.
- Wcale się na ciebie nie patrzyłem! – zaprzeczył gwałtownie, ale zaraz wyszczerzył zęby.
- Tak, uważaj bo uwierzę.
Znów zapadła cisza. Przerwało ją wejście jakiejś dziewczyny.
- Wolne? – spytała tamta, wskazując na dwa miejsca. Cisza. Nikt nie kwapił się do odpowiedzi. Ariadne uniosła głowę. Wtedy go dostrzegła. Tego samego chłopaka, na którego zwróciła uwagę na peronie.
- Tak – powiedziała szybko i spojrzała na chłopaka, który zajął miejsce obok niej. Z bliska był jeszcze przystojniejszy. Ciemne włosy, ciemne oczy, ciekawe rysy twarzy… coś tajemniczego. Coś, co bardzo jej się spodobało.
- Draco – odwróciła głowę, starając się nie zerkać na nowego. Blondyn spojrzał na nią. – wiesz może kto jest kapitanem drużyny w tym roku?
Malfoy przez chwilę patrzył na nią bez słowa.
- Nie mam pojęcia – przyznał. – Ale myślę, że z tego tłumu idiotów tylko ja się nadaję na tę pozycję.
Ariadne zaśmiała się cicho.
- To lepiej się z nią pożegnaj, bo właśnie patrzysz na nowego kapitana!
Wyjęła z torby lśniącą odznakę i pokazała koledze. Draco przez chwilę milczał, wpatrując się w znaczek, a jego oczy z każdą chwilą robiły się coraz większe.
- CO?! Ty kapitanem? TY?! Kto był takim idiotą, że zrobił ciebie kapitanem, Green? Przecież nikt o zdrowych zmysłach, by tak nie postąpił!
Ariadne uśmiechnęła się olśniewająco.
- Raczej kto był tak mądry, że nie zrobił nim ciebie, tak powinno brzmieć to pytanie. Gratulacje dla tej osoby, aż mam ochotę przesłać jej kwiaty!
Draco zacisnął dłonie, knykcie mu zbielały.
- Daj spokój, Smoku, na pewno nie będzie tak źle. Skoro zrobili Arię kapitanem, znaczy, że się nadaje.
Ariadne uśmiechnęła się znowu, tym razem do czarnoskórego.
- Och Blaise, jeśli liczysz na to, że zdobędziesz mnie takimi słówkami, to się mylisz. Musiałbyś się bardziej postarać, bym wylądowała w twoim łóżku.
Zabini spojrzał na nią, jego mina nie zdradzała niczego.
- Niby co musiałbym zrobić? – spytał obojętnym tonem. Ariadne wzruszyła ramionami.
- No wiesz, kilka pudełek czekoladek czy cukierków z liścikami miłosnymi, a byłoby mi obojętne z kim leżę.
Blaise otworzył szerzej oczy.
- Serio czytasz takie liściki? – spytał z lekkim szokiem na twarzy, a Green uśmiechnęła się szeroko.
- Nie no, co ty – odpowiedziała szybko. – Słodycze zjadam, a liściki idą na podpałkę.
Draco zaśmiał się cicho i poklepał przyjaciela po ramieniu.
- Powodzenia.
Ariadne wyszczerzyła zęby.
- Nie, ale tak na serio to trzeba mnie baaardzo zadowolić, bym się z kimś przespała.
Blaise umilkł nagle, gdy drzwi przedziału się otworzyły i stanęła w nich bardzo ładna dziewczyna, wysoka blondynka. Zaczęła rozmawiać z siedzącym obok Arii chłopakiem, przy czym on nazwał ja swoją siostrą. Gdy wyszła, Ariadne pochyliła się w kierunku kolegi.
- I co, Blaise, znalazłeś sobie inną? – spytała i zaraz wybuchła śmiechem na widok jego miny. Wstała z siedzenia i przeciągnęła się jak kot.
- To będzie wspaniały rok – powiedziała głośno i wyszła z przedziału. Gdy mijała nowego, zerknęła na niego z uśmiechem. Tak, pomyślała, nawet lepszy niż wspaniały.
~*~
Harry siedział w przedziale wraz z Ronem, Hermioną i Ginny. Pociąg dopiero co ruszył ze stacji, a on już pragnął znaleźć się na miejscu.
- A co ty robiłeś w wakacje, Harry? – spytała go Hermiona. Czarnowłosy uśmiechnął się lekko.
- Byłem w Dolinie Godryka, odwiedziłem groby rodziców – powiedział cicho. – Byłem też w Muszelce. Nawet nie wiecie jaką ulgę poczułem, gdy Fleur zgodziła się zaopiekować Teddym przez ten rok.
Teddy był synem Remusa Lupina i Nimfadory Tonks, ale oboje zginęli w wielkiej bitwie o Hogwart. Harry, jako ojciec chrzestny, miał obowiązek zaopiekować się młodym Lupinem, jednak chciał po raz ostatni pojechać do Hogwartu i w pełni zakończyć swoją edukację. Dla tego szukał kogoś, kto byłby skłonny zaopiekować się maluchem. Na szczęście jak Fleur o tym usłyszała, od razu się zgodziła. Bardzo polubiła małego Teddy’ego i chciała się nim zająć również z uwagi na pamięć o jego rodzicach, których znała.
Zapadła cisza, którą przerwało nagłe wejście jakiejś dziewczyny do przedziału.
- Czy te miejsca są wolne? – spytała, patrząc po ich twarzach.
- Mhm – Hermiona jako pierwsza pokiwała głową. – Siadaj.
- Dzięki – blondynka uśmiechnęła się z wdzięcznością. – Jestem Sevi – przedstawiła się im, nie przestając się uśmiechać. Oni natychmiast zrobili to samo.
- Jesteś tu nowa? – spytał Harry, przyglądając się jej uważnie. Sevi pokiwała głową.
- Przyjechałam tu z bratem – powiedziała. – Bliźniakiem – dodała, widząc ich pytające miny. – Ale on sobie siedzi w innym przedziale ze swoją przyjaciółką, starając się unikać jej siostry i ja zostałam sama. A wy macie jakieś rodzeństwo?
Popatrzyli na siebie. Harry i Hermiona pokręcili głowami, a Ron i Ginny popatrzyli na siebie i wybuchli śmiechem. Sevi popatrzyła na nich ze zdziwieniem i uniosła brwi.
- Tak, mamy rodzeństwo – powiedziała Ginny.
- Jest nas siódemka – uściślił Ron. Sevi przez chwilę milczała, kiwając głową.
- Sporo – powiedziała. – Zagralibyście w magiczne gargułki? – spytała. – Bo straaaasznie mi się nudzi.
Wszyscy zgodzili się na to. Gra tak ich wciągnęła, że nim się zorientowali, trzeba się było przebierać. Harry i Ron odwrócili się, by dziewczyny mogły bez skrępowania zmienić szaty. Potter zerknął w stronę szyby. Tuż przy niej stała Sevi, w oknie widać było jej odbicie. Czarnowłosy pochłaniał wzrokiem każdy widoczny kawałek jej ciała. Była bardzo chuda, widać było jej wszystkie żebra, ale to nie odejmowało jej uroku. Pod czarnym stanikiem kryły się nieduże piersi, a długie nogi wyglądały nader kusząco.
Spojrzał na półkę, byleby wyrzucić obraz, jaki pojawił się w jego głowie.
- Już możecie się obrócić – powiedziała z rozbawieniem Sevi, jakby doskonale wiedziała, że oni i tak patrzyli.
Chłopcy stwierdzili, że ta cała szopka z obracaniem się jest niepotrzebna, więc szybko zmienili szaty i usiedli.
- Zaraz będziemy – powiedział Harry, w oddali widząc peron. Pociąg zaczął zwalniać.
- Słyszałam, że w Hogwarcie jest podział na domy – oznajmiła im Sevi, wpatrując się w szybę.
- Tak – potwierdziła Hermiona. – Przed ucztą zostaniesz przydzielona do jednego z nich.
- A wy w jakim jesteście?
- W Gryffindorze – odpowiedzieli chórem.  Harry uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.
- Na pewno nie będzie źle – powiedział. Cała piątka wstała z miejsc i wyszła z pociągu, zabierając po drodze swoje kufry. Od razu ruszyli do powozów, ciągniętych przez testrale. Jechali w ciszy. Po minie Sevi było widać, że dziewczyna się denerwuje.
Powóz zatrzymał się przy bramie. Harry pomógł wysiąść Sevi.
- Dzięki – dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i szybko odeszła w stronę szkoły. Harry odprowadzał ją wzrokiem.
- Dziwna jest – powiedział Ron, gdy nowa była na tyle daleko, by nie mogła go usłyszeć. – Ale ładna.
Potter pokiwał głową.
- Ano ładna.
Wielka Sala jak co dzień wyglądała olśniewająco. Wysokie sklepienie pokrywały błyszczące gwiazdy, świeczki zdawały się lewitować w powietrzu. Cała czwórka zajęła miejsce przy stole na końcu sali, wraz z innymi Gryfonami.
Nowa dyrektorka, Minerwa McGonagall wniosła do sali stołek z położoną na nim tiarą i wprowadziła uczniów. Wśród zastraszonych jedenastolatków stała czwórka o wiele starszych uczniów, w tym dopiero co poznana przez nich Sevi.
Wszyscy umilkli.

Patrzysz na mnie i widzisz
Tylko zwykłą tiarę.
Nie lepszą niż inne czapki
Lecz nie na taką uszyto mnie miarę.
Nawet wśród ludzi
Mądrzejszej ode mnie nie znajdziecie
Gdy się zgubiliście
I mądrości czterech poszukujecie
Jam jest Tiara Losu
Więc na głowy mnie wkładajcie
Ja wam odpowiem
Gdzie mieszkać macie.
Czy w Gryffindorze
Gdzie honorowi i prawi,
Czy może w Ravenclawie
Gdzie mądrości sławy?
A może w Slytherinie
Zamieszkać wam wypadnie?
Gdzie nad czystą krwią
Lubują się przesadnie?
A może do Hufflepuffu
Los was zaprowadzi?
Gdzie wierni ponad wszystko.
Tak wam Tiara radzi.
Chcesz los swój poznać?
Wkładaj mnie śmiało!
Ja wam powiem wszystko
Co wiedzieć by wypadało.

Na sali rozległy się głośne oklaski, gdy tylko tiara umilkła. Profesor McGonagall zaczęła wyczytywać długą listę nazwisk. Pierwsi do przedziału trafili jedenastolatkowie, starszych uczniów zostawiono na koniec.
- Berdascky, Aaron!
Z czwórki wyszedł wysoki chłopak i powoli podszedł do stołka. Usiadł na nim i włożył tiarę na głowę. Przez chwilę panowała cisza, gdy odezwał się kapelusz.
- RAVENCLAW!
Rozległy się oklaski, zwłaszcza damskiej części, gdy nowy Krukon usiadł przy stole. Zaraz obleciały go tłumy dziewczyn, ale on coś powiedział i zostawiły go w spokoju. Na chwilę.
- Berdascky, Sevi!
Gdy Sevi wystąpiła z szeregu, na sali rozległy się podekscytowane szepty. Ktoś zagwizdał. Blondynka powoli podeszła do stołka, gdzie przed chwilą siedział jej brat i włożyła tiarę. Harry zacisnął dłonie, mocno trzymając kciuki za dziewczynę.
- SLYTHERIN! – rozległo się już po kilku sekundach i dziewczyna, ku rozczarowaniu Harry’ego, ruszyła na drugi koniec sali.
- ana’Marianna, Leandra!
Kilka osób zachichotało, słysząc to dziwne nazwisko, ale zaraz umilkli. Brązowowłosa dziewczyna usiadła na stołku.
- SLYTHERIN! – wykrzyknęła tiara, gdy tylko dotknęła jej głowy. Dziewczyna poderwała się z miejsca i ruszyła do stołu Ślizgonów, posyłając jeszcze tęskne spojrzenie w kierunku Aarona, nowego. Jednak chłopak wpatrywał się w ostatnią z pozostałych do przydziału osób, czarnowłosą dziewczynę.
- ana’Marianna, Raisa!
Dziewczyna wyszła na środek, niesamowicie pewna siebie. Była piękna, na swój własny sposób. Ubrana w czarną szatę, z równie ciemnymi włosami i hipnotyzującym spojrzeniem. Usiadła na stołku i włożyła tiarę. Cisza. Mijały kolejne sekundy. Profesor McGonagall zmarszczyła brwi i popatrzyła pytająco na innych nauczycieli, ale nikt nie wiedział jak postąpić. Tiara milczała. I nagle odezwała się w najmniej spodziewanym momencie.
- HUFFLEPUFF!

___________________________
Przepraszam, że czekaliście tak długo, ale mój komputer zrobił chyba strajk. Z tego rozdziału nie jestem specjalnie zadowolona, poprzednia jego wersja była lepsza, ale mi się skasowała, przy czyszczeniu dysku (głupia ja, nie przeniosłam jej na pendrive'a).
Mam pomysł na kolejny rozdział, dlatego w ramach rekompensaty pojawi się szybciej.
I zaproszę was na bloga koleżanki, fanfick Igrzysk Śmierci *klikamy*

4 komentarze:

  1. Zawsze zaglądam na blogi tych, którzy komentują moje rozdziały.
    Ale nie na wszystkich zostaję.
    Niektóre, szczerze mówiąc, nie są za dobre. I z nich odchodzę.
    Ale Twój jest fenomenalny. Dziękuję Ci, że zostawiłaś do niego link. Historia jest niesamowita - oryginalna, mroczna i pełna niepewności.
    Adres zapisany.
    Naprawdę Ci dziękuję...
    Lumossy
    im-possible-dramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz jak mi miło słyszeć takie słowa! No, może wiesz, w końcu sama je słyszysz :D Nie ma za co, nie ma za co, to ja się cieszę, że ci się podoba :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Niezłe,niezłe :D Mam nadzieje że drużyna Sophie wygra ten mecz :P No proszę, proszę nowi uczniowie :D I nawet Harry się zainteresował nową koleżanką :) Już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału ;)
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Coraz lepiej, coraz lepiej :) Niech dziewczyny wygrają i radzą kopa przeciwnikom :D Aaron wydaje mi się w porządku, zobaczymy co dalej ;)

    OdpowiedzUsuń