wtorek, 24 grudnia 2013

003. Zaskakujące zwroty w akcji?


Hiszpania, Madryt, kwiecień
3 lata wcześniej

Sophie zacisnęła kurczowo dłonie na miotle i z uwagą wpatrywała się w twarz Carolin, która właśnie objaśniała koleżankom z drużyny ich nową taktykę.
- W tym meczu zmierzymy się ze Smokami. Wygrać z nimi będzie bardzo ciężko, dlatego przez kolejny tydzień ostro trenujemy. Wymyśliłam naszą taktykę na mecz, którą wyjaśnię wam w szatni. Dziś będziemy zajmować się głównie podaniami i przejęciem, bo nad tym wypadałoby popracować. Vici – zwróciła się bezpośrednio do Victorii, ładnej, czarnowłosej dziewczynie, obrońcy – dzisiaj będziesz miała mnóstwo roboty. Ellie, Yen – rudowłosa Elizabeth, na którą wszyscy mówili Ellie, uniosła głowę. To samo zrobiła unosząca się obok niej Yennefer – wy musicie popracować zwłaszcza nad przejęciem, Sophie – blondynka popatrzyła na nią z uwagą – staraj się grać z resztą drużyny i częściej podawać.
Sanchez pokiwała energicznie głową. Trening się zaczął. I wcale nie był lekki, ani nawet ostry. To była rzeź. Carolin wycisnęła z nich wszystko, co do ostatniej kropli. Camila i Amelia miały wrażenie, że ręce im odpadną po ciągłym waleniu w tłuczka, za to Sophie kręciło się w głowie od tych wszystkich obrotów i uników, które wykonała.
- Szybciej, dziewczyny! – krzyknęła Carol. – Musicie podawać kafla szybciej! Yen, postaraj się nie popra…
Pani kapitan umilkła nagle. Cała drużyna spojrzała na nią pytająco.
- Co on tu do cholery robi? – spytała , wpatrując się w kogoś stojącego na trawie. Sophie też tam spojrzała i serce jej zamarło. Poznała go po czapce, inne dziewczyny chyba też, bo zaczęły szeptać między sobą z podekscytowaniem i chichotać.
- To może… – zaczęła blondynka niepewnie – sprawdzę o co mu chodzi.
I poleciała w kierunku ziemi, nie zwracając na jeszcze głośniejsze chichoty koleżanek. Wylądowała zgrabnie na trawie i złapała miotłę w lewą dłoń. Ze spokojem podeszła do Jaime’a. chłopak patrzył na nią z uśmiechem.
- Ładnie ci w niebieskim – powiedział na powitanie, a cos w jego głosie sprawiło, że twarz Sophie zaczęła płonąć. Dobrze, że jestem po treningu, przemknęło jej przez myśl, może pomyśli, że to z wyczerpania.
- Co tu robisz? – spytała niby od niechcenia, mimo że w środku prawie gotowała się z ciekawości. Chłopak założył ręce na piersi, nie spuszczając z niej wzroku.
- Przyszedłem pooglądać jak gra najpiękniejsza kobieta na świecie – odparł swobodnie i uśmiechnął się szelmowsko, co wywołało jeszcze większe rumieńce na twarzy dziewczyny.
- Ale ja na serio się pytam – odpowiedziała po chwili, gdy lekko ochłonęła. Znowu uśmiech.
- A ja na serio odpowiadam.
- Hej, Sophie! – blondynka uniosła głowę i spojrzała na swojego kapitana. – Może dość tych pogaduszek?! Wracaj na trening, poflirtujecie później!
Sophie przygryzła jedną wargę i przymknęła oczy.
- Nie sądzisz, że powinieneś już iść? – spytała, odwracając się w jego stronę. Chłopak pokręcił głową. – Nie masz żadnych zajęć, prac domowych, nic? – dziewczyna załamała ręce. – Ale naprawdę, powinieneś iść. Mamy trening i opracowujemy nową taktykę i…
- Jasne – odpowiedział Jaime, ku jej zaskoczeniu – nie chcecie by ktoś ją zdradził. To do zobaczenia, Sophie. Bo, jak to powiedziała twoja koleżanka, poflirtujemy później.
I zostawił Sophie samą, z jej szkarłatnymi policzkami. Dziewczyna powoli wsiadła na miotłę i wzniosła się w powietrze.
- Uuuu – usłyszała głos Ellie – Sophie, widzę, że niezłe masz znajomości! A co ty taka czerwona, kochanie?
Blondynka spuściła głowę.
- Wcale nie jestem czerwona – warknęła. Koleżanka zaśmiała się.
- Tak – potwierdziła – a ja nie mam rudych włosów!
I odleciała.
- Dobra, dziewczyny, kontynuujemy trening! – krzyknęła Carol i podała piłkę Sophie.

Gdy młoda Sanchez wyszła z szatni, była cała spocona.
- To był dobry trening – oznajmiła im w szatni Carolin. – Jutro spotykamy się o tej samej godzinie. Oby tak dalej, a Smoki nie będą miały szans!
Sophie nie podzielała jej optymizmu. Nie raz widywała Smoki w akcji i jakoś nie miała aż tak wielkiej nadziei na wygraną.
Poszła do dormitorium i szybko umyła się i przebrała w jakieś czyste rzeczy. Była głodna i wycieńczona. Zwlekła się po schodach na sam dół i weszła do sali jadalnej. Powoli podeszła do stołu pełnego Syren i zwaliła się na wolne miejsce na ławce, między Ivette i Carlosem.
- Sophie! – koleżanka spojrzała na blondynkę krytycznie. – jak ty wyglądasz! Jakbyś nie przespała kilku nocy!
- I tak się czuję – odparła dziewczyna, nawet nie nakładając sobie niczego do jedzenia. Nie miała na to siły. – Myślałam, że Carol nas dzisiaj zabije. Chyba zależy ej na tym zwycięstwie, a my i tak nie mamy szans!
Podparła głowę dłońmi, położyła łokcie na stole.
- Wiesz, że Ellie powiedziała mi bardzo ciekawą rzecz?
- Co mianowicie? – głos Sanchez był stłumiony.
- A powiedziała mi, że spotykasz się z Jaimem!
Sophie poderwała gwałtownie głowę.
- CO?! – spytała jednocześnie z Carlosem, który również wpatrywał się w Ivette jak w kosmitę. Szatynka uśmiechnęła się.
- Opowiedziała mi całą historię o waszym spotkaniu na treningu i tych uśmieszkach i rumieńcach. I to nie wszystko. Powiedziała…
Blondynka zakryła twarz dłońmi.
- Jestem skończona – powiedziała. – Czego jeszcze się dzisiaj dowiem? Może, że spotykam się z nim od miesiąca, w sekrecie?
- Z kim? Jaimem?
Diego zajął miejsce obok Carla, z którym przybił piątkę.
- Ty też? – Sophie z każdą chwilą była coraz bardziej załamana.
- Cała szkoła o tym mówi. Nie dało się nie słyszeć.
- Jak tylko zagramy mecz, zabiję ją!
Blondynka ściskała mocno w dłoni widelec, nawet nie zauważyła, kiedy wzięła go do ręki.
- Słyszałem, że Carol dała wam nieźle w kość – powiedział Diego i przyjrzał się jej krytycznie. – Chyba w to uwierzę, ale obawiam się, że to i tak wam nie pomoże. Tylko się zbytnio zmęczycie.
Oparł się wygodnie o stół.
- No nie bądź taki pewny siebie – odparła Sophie, wymuszając u siebie uśmiech.
- Taaak? A jak wam idzie? Bo jestem tego bardzo ciekawy?
Sophie spuściła głowę.
- A, zamknij się – powiedziała. Diego zaśmiał się cicho.
- Chyba powinienem ci życzyć szczęścia – powiedział i zaraz uniósł dłonie. – Nie, nie dziękuj. Będzie ci potrzebne.
Wstał z ławki i odszedł odprowadzany wieloma spojrzeniami osób płci przeciwnej, pięknej.
- Naprawdę cała szkoła o tym mówi? – spytała po raz kolejny blondynka, wpatrując się we własne dłonie, jakby widziała w nich coś interesującego.
Ivette prychnęła.
- I ty się głupio pytasz?! Najseksowniejszy facet w szkole jest najprawdopodobniej tobą zainteresowany, a ty się pytasz czy mówi o tym cała szkoła? Oczywiście, że tak! To sensacja! Połowa dziewczyn będzie ci kibicować, druga połowa będzie gotowa cię zrzucić z którejś z wież z zazdrości! O czymś takim nie da się nie słyszeć, plotki zawsze będą się pojawiać, zwłaszcza jeśli chodzi o takie ciacho.
Nagle wszyscy na sali umilkli, jak za machnięciem czarodziejską różdżką. Sophie zbladła, widząc powód tej nagłej ciszy. Do komnaty wkroczył bowiem Jaime. Wszystkie obecne na sali dziewczyny wpatrywały się w niego żarliwie, czekając na coś, jakieś spojrzenie, uśmiech, lecz brunet przeszedł przez salę nie rozglądając się na boki, jakby inni nie byli warci jego uwagi. Zajął miejsce obok innych z domu Sfinksa i sięgnął po puchar.
Sophie odetchnęła lekko. Wszyscy powrócili do rozmów, jakby nic się nie stało. Blondynka rozejrzała się po sali. Czasem było jej ciężko uwierzyć jak szybko plotki rozchodzą się po tym zamku. Zerknęła jeszcze na Jaime’a i wtedy chłopak spojrzał prosto na nią, mrugając porozumiewawczo.
Tuż obok ucha dziewczyny rozległ się cichy pisk.
- Wiedziałam! Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam! Po prostu musiało coś między wami zajść! Randka? A może po prostu na siebie wpadliście? Miłość od pierwszego wejrzenia i te sprawy. I jak, dobry jest? No sama wiesz, wspólna noc i tym podobne rzeczy. Mogę się założyć, że jest niezły w łóżku…
- IVETTE! – Sophie nie wytrzymała. Odwróciła się w stronę koleżanki, z żądzą mordu w oczach. – Posłuchaj mnie uważnie! Nie było żadnego my. Nie było, nie ma i nigdy nie będzie!
Blondynka zerwała się z ławki i szybkim krokiem wyszła z sali.


Anglia, Londyn, wrzesień
Obecnie

Draco z trudem powstrzymywał gniew, idąc za Blaisem, Arią i Pansy w stronę zamku. Green kapitanem? Green? Mam się słuchać jakiejś… dziewczyny? To jakiś żart, czy co?! tysiące myśli tłukło się w jego głowie. Młody Malfoy zacisnął dłonie. Spokojnie, pomyślał, na pewno okaże się, że to pomyłka i Ariadne wcale nie jest kapitanem. Ale kogo on oszukiwał? Chyba tylko starał się przekonać samego siebie.
- Jak myślicie, gdzie trafią? – spytała nagle Green, odwracając się twarzą do nich, idąc tyłem. Draco spojrzał na nią pytająco, a dziewczyna przewróciła oczami.
- No ta trójka! Ci nowi, para co siedziała z nami w przedziale i ta urocza blondyneczka, co ją sobie upatrzył Diabeł!
Zabini posłał jej wściekłe spojrzenia, a Pansy zachichotała cicho.
- Mam nadzieję, że jak najdalej od nas – mruknął Blaise, bardziej do siebie niż do przyjaciół. Aria zmarszczyła brwi.
- A gdzie twój dobry humor? – spytała, doganiając go. – Kim jesteś i co zrobiłeś z naszym Diabłem?
Na twarzy chłopaka pojawił się cień uśmiechu.
- Po prostu muszę nad czymś pomyśleć – powiedział, a Green nie kryła zdziwienia.
- To ty w ogóle myślisz? – wyrwało jej się i zaraz dostała mocnego kuksańca w bok. Zaśmiała się, łapiąc za brzuch. – No co? Przecież to czysta prawda!
Zabini pogroził jej palcem.
- Niech się waćpanna opanuje, bo będę zmuszony wlepić jej szlaban – ostrzegł, zmieniając głos na pełen powagi. – Sprzątanie dormitorium obecnego tu męża i jego niewiasty przez trzy dni z rzędu! Niech mi waćpanna uwierzy, że nawet skrzaty domowe boją się tam wejść!
Ariadne wybuchła śmiechem. Ciemnoskóry objął ją ramieniem.
- I tak, coś czuję, że blond włosa piękność to moje wyzwanie na następny miesiąc.
- A co ze mną? – spytała brunetka, udając przerażenie. Zabini przyciągnął ja mocniej do siebie, tak, że ich twarze dzieliły centymetry.
- Niech waćpanna nie jest taka zazdrosna. Spokojnie, pamiętaj, że nawet gdy będę z nią, wyobrażę sobie, że to ty.
Ariadne uśmiechnęła się szeroko.
- A myślała, że takie głupoty wygadujesz tylko po pijaku.
Blaise puścił ją i spojrzał w niebo.
- DZIAŁASZ NA MNIE JAK ALKOHOL, KOTKU.  KAŻDEGO DNIA CHCĘ UPIJAĆ SIĘ TWYM DOTYKIEM.  JESTEŚ LEPSZA NIŻ OGNISTA, BARDZIEJ UZALEŻNIASZ. A GDY NIE MA CIĘ PRZY MNIE, CZUJĘ SIĘ JAK NA ODWYKU…
Nawet Draco nie mógł powstrzymać śmiechu.
- Nie no, Diable, ja cię nigdy nie osądzałem o pisanie poezji, ale chyba się co do ciebie myliłem – oznajmił Malfoy, gdy tylko się uspokoił.
- Zresztą zamiast upijać powinno być upajać się dotykiem – dodała Aria z wrednym uśmieszkiem na ustach.
- Nie podoba ci się mój wierszyk miłosny? Mam wymyślić inny? Może coś takiego: KIEDY JESTEM W TOB…
- Przestań! – Green przerwała mu gwałtownie. – Nie chcę tego słuchać! Zresztą bez czekoladek i tak nic nie wskórasz.
Diabeł uśmiechnął się przebiegle i wyjął zza pleców pudełko… czekoladek z Ognistą Whisky. Ariadne zrobiła wielkie oczy, a Blaise zaśmiał się cicho.
- Magia – powiedział i ruszył przed siebie.
Draco pokręcił głową. Brakowało mu przyjaciela i teraz zorientował się jak bardzo. Wakacje w Malfoy Manor były prawdziwą męką, zwłaszcza, że jego rodzina była słusznie osądzana o ścisłą współpracę z Lordem Voldemortem. Jego rodzice musieli stawić się przed wizengamotem. Draco sam nie wiedział jak udało im się z tego wybrnąć, przynajmniej jemu i matce, bo Lucjusza Malfoya skazano na dożywocie w azkabanie. Doskonale pamiętał ich pożegnanie. Na początku nie było źle i Draco naprawdę żałował, że jego ojca spotkał taki los, jednak zmienił zdanie, gdy usłyszał te parę zdań rzuconych przez mężczyznę. W tym momencie ktoś taki jak ojciec przestał dla niego istnieć.
Razem weszli do Wielkiej Sali, mijając w przejściu przestraszonych pierwszaków. Za chwilę miała się rozpocząć ceremonia przydziału. Szybko popędzili do stołu Ślizgonów, znajdującego się na jednym końcu sali i zajęli miejsca.
Profesor McGonagall, czy może dyrektor McGonagall, wprowadziła nowych uczniów, niosąc ze sobą twardy, drewniany stołek. Ustawiła go przed stołem nauczycielskim i położyła na nim Tiarę Przydziału. Zaczęła wyczytywać nazwiska, ale Draco spostrzegł, że uwaga większości skupia się na czwórce starszych uczniów, stojących na samym tyle grupy.
Gdy wszyscy jedenastolatkowie dostali przydział, przyszedł czas na pozostałą czwórkę. Pierwszy został wyczytany ciemnowłosy chłopak, którego Ariadne dostrzegła na peronie. Teraz siedząca obok niego brunetka napięła się lekko, wpatrując w nowego intensywnie.
- RAVENCLAW! – ogłosiła Tiara, a Draco poczuł jak powietrze uchodzi z płuc jego koleżanki. Green spojrzała na niego.
- No co? – spytała, patrząc na niego uważnie, ale zaraz się odwróciła, nie czekając nawet na odpowiedź.
Kolejna wyszła blondynka, wyzwanie Blaise’a.
- SLYTHERIN!
Kolejna dziewczyna po niej, o bardzo śmiesznym nazwisku również trafiła do Domu Węża. Przyszła kolej na najbardziej wyróżniającą się z nich wszystkich dziewczynę. Rysy jej twarzy przywodziły na myśl Irak i mieszkające tam kobiety, które nie mogły pokazywać się bez chusty na głowie, przynajmniej nie obcym mężczyznom. Jednak ta stojąca przed dyrektorką miała w sobie coś, co przyciągało wzrok, co nakazywało na nią patrzeć.
- ana’Marianna, Raisa!
Podeszła powoli do stołka i włożyła tiarę. Patrzyła prosto przed siebie, jakby duma nie pozwalała jej rozejrzeć się na boki.
A Tiara milczała. Wszyscy zaczęli szeptać, nawet nauczyciele wydawali się zaniepokojeni. Draco jeszcze nigdy nie widział, by Tiara tak długo zastanawiała się, gdzie kogoś przydzielić, ale dziś…
Już myślał, że nie doczeka się przydziału, gdy Tiara wrzasnęła na całą salę:
- HUFFLEPUFF!
Malfoy zmarszczył brwi, nie kryjąc zaskoczenia  i nie był on jedynym zdziwionym takim obrotem sprawy. Wszyscy wiedzieli, że do Hufflepuffu trafiają same niezdary, takie, które nie pasują do żadnego innego domu, a ta cała Raisa… wręcz przeciwnie, sprawiała wrażenie zdecydowanej, dumnej siebie osoby, której postawa gryzła się z postawą reszty Puchonów.
Rozległy się niemrawe oklaski, większość uczniów patrzyła na brunetkę z litością pomieszaną ze współczuciem. Ta jednak wcale nie zdawała się być zmartwiona czy zawiedziona przydziałem. Uniosła dumnie głowę i powoli podeszła do stołu Puchonów. Zajęła miejsce obok jakiegoś chłopaka, który od razu jak ją zobaczył, przesunął się, a teraz z uśmiechem coś do niej mówił.
- Niezła jest, co?
Ariadne pochyliła się nad blondynem. Malfoy zamrugał gwałtownie.
- Nie wiem o czym mówisz – powiedział szybko, a brunetka zachichotała cicho.
- Nie martw się, nie ty jedyny tak na nią patrzyłeś. Na przykład on – wskazała Puchona, który siedział cicho, niepocieszony. Jeszcze przed chwilą rozmawiał z nową, ale ta chyba nie była tym zachwycona, bo obróciła się do niego plecami.
Nagle zapadła całkowita cisza. Profesor McGonagall wstała.
- Witajcie uczniowie na kolejnym roku w Hogwarcie! Dla niektórych będzie to już ostatni rok spędzony w tej szkole, przed innymi jeszcze siedem lat edukacji w tych murach, jednak mam nadzieję, że wszyscy opuścicie to miejsce ze wspaniałymi wspomnieniami i niezwykłą wiedzą. Pragnę również poinformować nowych uczniów, że jak zawsze wstęp to lasu w pobliżu zamku jest zakazany! Obowiązuje ten zakaz wszystkich, bez wyjątku! Jako że część uczniów po wojnie o Hogwart postanowiło powtórzyć ostatnią klasę, mieliśmy problemy z wybraniem prefektów naczelnych naszej szkoły. Zdecydowaliśmy jednak, że wybierzemy ich spośród najstarszych uczniów, a piąto-, szósto- i siódmoklasiści będą pełnić funkcje zwykłych prefektów, po dwóch z każdego domu w tych rocznikach. Prefektami z Gryffindoru zostają: Pamela Atkinson, Tobias Collins, Angarica Innesi, Bernard Bristomolov, Lena Alison i Olivier Danninks! Prefektami Ravenclawu zostają: Veronica Hudgens, Hugh Briningan, Candicy Gray, Marius Markorovsky, Luna Lovegood i Todd Thomason. Hufflepuff: Elena Williams, Ritchard Bree, Hannah Simpson, Rory Randall, Alice Marks i Ralph Clarckson. Slytherin: Lagoona Limpiers, Christopher King, Marina Fox, Edmund Telli, Natasha Romanoff i Cornelius Pierce. W tym roku tytuł prefektów naczelnych otrzymują: Hermiona Granger z Gryffindoru, Terry Boot z Ravenclawu, Draco Malfoy ze Slytherinu i po dłuższych rozmowach wraz z resztą uzgodniłam, iż prefektem naczelnym Hufflepuffu zostanie Raisa ana’Marianna! Wszystkich wymienionych uczniów proszę o pozostanie dłużej w sali, chcę poinformować was o paru sprawach.
Wybrani na prefektów pokiwali zgodnie głowami. Tak było co roku, dyrektor zapoznawał uczniów z ich obowiązkami.
- Pragnę również przedstawić wam nowych członków grona pedagogicznego! Ramularf ane’Handres, nasz nowy nauczyciel starożytnych run!
Rozległy się ciche oklaski, trochę starszy już mężczyzna uniósł się ze swojego miejsca i złożył chłodny ukłon.
- W tym roku, jako że przedmiot ten był wykładany przez osoby już nie żyjące, pragnę powitać naszą nową nauczycielkę obrony przed czarną magią, Anę de Armas, która przyjechała do nas prosto z Hiszpanii!
Draco zamarł na chwilę. Przypomniała mu się Umbridge, ale wtedy ze swojego miejsca uniosła się jedna z najpiękniejszych kobiet, jakie miał w życiu szczęście oglądać. Momentalnie dołączył do burzy oklasków, jaka przetoczyła się przez salę. Nie dziw, ze klaskali głównie uczniowie, cześć uczennic zaś patrzyła na nauczycielkę z nieskrywaną zazdrością.
- Ej, jak myślisz, ile ona może mieć lat? – spytał go Blaise, pochylając się nad stołem. Draco uśmiechnął się tylko.
- Ze dwadzieścia – oszacował szybko. – Ale, ale, zaczynasz ostro Diable, romansik z nauczycielką?
Nie doczekał się odpowiedzi, bo przerwała mu McGonagall.
- A teraz zapraszam was do jedzenia!
Rozległy się energiczne oklaski, tym razem dołączyły do nich dziewczyny i wszyscy jak jeden mąż rzucili się na półmiski, w jednej chwili wypełnione pachnącymi, wciąż gorącymi potrawami.
- Cześć! – Draco uniósł głowę, słysząc nad sobą kobiecy głos. – Mogę się dosiąść?
- Jasne – blondyn przesunął się lekko, robiąc miejsce jasnowłosej dziewczynie, jednej z nowych. Przyjrzał się jej uważnie, a było na co patrzeć. Długie, zgrabne nogi, wąska talia, niespotykane rysy twarzy. Jakby Malfoy miał się do czegoś przyczepić, to tylko do niezbyt dużego biustu, ale mężczyzną wybrednym nie był, a dziewczyna była naprawdę olśniewająca.
- Jestem Draco – przedstawił się z szelmowskim uśmiechem.
- Sevi.
Dziewczyna pokazała komplet białych, prostych ząbków.
- Na którym jesteś roku? – spytał ją chłopak.
- Ostatnim, razem z innymi, którzy powtarzają rok – powiedziała, a Draco uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- O – usłyszał za sobą głos Ariadne – to może razem usiądziecie w ławce? A tak na marginesie, na którym jesteś roku? Serio? Niezbyt dobra gadka na podryw, Smoczku – brunetka spojrzała na nową wesoło. – Ariadne Green, najlepiej poinformowana osoba w Hogwarcie. Jak się nie mylę, będziemy razem w dormitorium, a ja nigdy się nie mylę.
Sevi zaśmiała się cicho.
- To chyba mam już do ciebie parę pytań. I muszę ci powiedzieć, że w tej zielonej sukience wyglądasz olśniewająco!
Dziewczyny usiadły koło siebie i zaczęły długą rozmowę o modzie. Draco pokręcił głową. I jak tu rozumieć płeć piękną?
~*~
Nie mogła powiedzieć, że źle się bawiła. Wręcz przeciwnie, dla panny Granger ta podróż do Hogwartu była jedną z przyjemniejszych, a nowo poznana dziewczyna była bardzo sympatyczna, dlatego szatynka nie kryła swojego zdumienia, gdy tamta trafiła do Slytherinu.
- Ona tam nie pasuje – powiedziała do siedzącej obok niej Ginny, ale na twarzy rudowłosej dało się dostrzec ulgę. – Coś nie tak, Ginny?
Dziewczyna pokręciła głową.
- Wszystko w porządku, tylko… – nie skończyła, ale Miona już domyśliła się o co chodzi. Pokiwała ze zrozumieniem głową.
- A, ty i Harry, tak?
- Chodzi o to, Miona, że nie ma żadnego my! Zanim wyruszył, by szukać horkruksów czułam, ze mnie kocha, że mu na mnie zależy. Ale teraz? Równie dobrze mogłabym dla niego nie istnieć! On… on zachowuje się tak, jakby to co kiedyś nami było nigdy nie istniało! Jakbyśmy nigdy się do siebie nie zbliżyli, jakby nie połączyły nas te pocałunki… Nic! A teraz… teraz jeszcze ona! Ta cała Sevi. Widziałaś jak on na nią patrzył? Jakby po raz pierwszy oglądał świat! Pochłaniał wzrokiem każdy, nawet najmniejszy kawałek jej ciała. Na mnie nawet nie spojrzał. Ja… kocham go! Tak, kocham go, chcę z nim być, pragnę się przy nim budzić każdego dnia, zasypiać każdej nocy aż do końca mojego życia i dzisiaj zobaczyłam jak bardzo nierealne do spełnienia jest to pragnienie. Bo pomiędzy nami zawsze będzie coś stało. Wcześniej było to pragnienie pomszczenia śmierci rodziny i uratowanie przyjaciół, teraz przeszkodą okazała się być jakaś nadzwyczaj ładna dziewczyna. Jak myślisz, nawet jeśli by nam się udało, bylibyśmy razem, to jak długo by to trwało, zanim pojawiłaby się kolejna przeszkoda, do tego w czasach, gdy Harry jest oblegany przez zakochane w nim bez pamięci dziewczyny? Miesiąc? Dwa? Jakbym miała szczęście to może i dwa by się udało, ale… ja chyba bym nie przetrwała kolejnego rozstania, Hermiono. Nawet jak patrzę na niego teraz, czuję ból. Tylko, że on jest nadal przy mnie. Co bym czuła, gdyby odszedł na zawsze?
Hermiona posmutniała. Nie spodziewała się tak szczerego wyznania, ale też nie była świadoma co przeżywa jej przyjaciółka.
- Nie wiem, Ginny – powiedziała i przytuliła koleżankę. – Nie mam pojęcia.
Kolację zjadły w ciszy. Hermiona myślała. Doskonale pamiętała smutek Harry’ego, gdy wyruszyli na poszukiwania horkruksów. Chłopak był świadomy, że może już z niej nie wrócić, że nigdy więcej nie zobaczy Ginny i to go wprawiało w zły, ponury nastrój. Widziała, że tych dwoje jest gotowych zrobić dla siebie wszystko, rzucić się w ogień, jeśli byłoby to konieczne. Po dłuższym zastanowieniu Hermiona musiała przyznać przed samą sobą, że coś się między nimi zmieniło. Ich relacje, jeszcze nie tak dawno pełne ciepła i miłości, ochłodziły się, a ona, Hermiona Granger nawet nie zwróciłaby na to uwagi, gdyby nie słowa jej koleżanki!
- Idziesz? – spytała Ginny, gdy już skończyła jeść. Hermiona pokręciła przecząco głową.
- McGonagall mówiła, że mam poczekać. Chce nam jeszcze coś powiedzieć.
Ginny uśmiechnęła się delikatnie.
- No tak. Nasza pani Prefekt Naczelna – zaśmiała się cicho. – To… do zobaczenia.
Rudowłosa wyszła wraz z innymi uczniami z Wielkiej Sali, która powoli pustoszała. Kilka minut później została tam tylko albo aż dwudziestu ośmiu uczniów i dyrektorka, profesor McGonagall.
- Ponieważ w tym roku mamy aż o ośmiu prefektów więcej – zaczęła kobieta – postanowiłam podzielić wasze obowiązki inaczej niż w latach poprzednich. Zwykli prefekci będą za…
McGonagall urwała, marszcząc delikatnie brwi.
- Panno Green, co pani tu robi?
Wszyscy odwrócili głowy w stronę brązowowłosej hogwarckiej piękności. Ślizgonka uśmiechała się delikatnie.
- Pani profesor, chciałam tylko się upewnić, czy mój list dotarł do pani?
- Ależ oczywiście, panno Green, dotarł – odparła dyrektorka. – I tak, panno Green, ma pani zgodę moją i reszty nauczycieli. Mamy nadzieję, ze to pani mądrze wykorzysta.
Twarz dziewczyny rozpromieniła się.
- Dziękuję! Bardzo.
I już jej nie było.
- Zgodę na co? – rozległ się chłodny głos, na dźwięk którego Hermiona mimowolnie się wzdrygnęła. Malfoy. – Dostała zgodę na co?
Profesor McGonagall tylko zacisnęła usta w wąską linię.
- Dowie się pan w swoim czasie, panie Malfoy – odparła i zwróciła się do reszty uczniów. – Obowiązkiem prefektów jest patrolowanie korytarzy w dzień. Jeśli zauważycie, że któryś z uczniów łamie regulamin, macie go ukarać, najczęściej odbierając domowi punkty. Jeśli wykroczenie będzie poważne, możecie zwrócić się do któregoś z nauczycieli. Oprócz tego waszym obowiązkiem jest pomagać nauczycielom w przygotowaniach do lekcji. To tyle. Możecie iść. Prefekci Naczelni, zostańcie jeszcze chwilę, dla was są jeszcze inne zadania.
Dwudziestu czworo nowych prefektów opuściło Wielką Salę.
- Do waszych obowiązków należy jeszcze patrolowanie korytarzy w nocy. Tu macie grafik na kolejne dwa miesiące. Ponadto macie również informować nauczycieli o wszystkim, co wyda wam się nietypowe. Zważając na to, co przeżyliśmy od czasu powstania Lorda Voldemorta lepiej będzie sprawdzać wszystko, co tylko odbiega od normy. Nie wiemy gdzie ukrywają się niektórzy z jego zwolenników, chociaż zdecydowana większość albo nie żyje, albo jest zamknięta w azkabanie.
Hermiona mimowolnie spojrzała na Malfoya, Terry Boot zrobił dokładnie to samo, ale Ślizgon nie dał nic po sobie poznać, jakby nigdy nie był w szeregach Śmierciożerców, a jego ojciec nie został złapany jako jeden z pierwszych. Tylko jedna z nowych uczniów, Raisa ana’Marianna, zdawała się nie wiedzieć o co chodzi.
- Jako że dołączyliście do grupy Prefektów Naczelnych, macie do dyspozycji własne pokoje, o wiele wygodniejsze od tych w dormitoriach, a także dostęp do łazienki prefektów oczywiście.
- Czyli mieszkamy osobno? – oczy Hermiony były wielkie ze zdziwienia. Usłyszała śmiech obok swojego ucha.
- A mówią, że jesteś taka mądra, Granger – Malfoy uśmiechał się drwiąco. Stał z założonymi rękami, opierając się swobodnie o jeden ze stołów. Hermionie ciężko było przyznać, jak wielkie wrażenie na niej zrobił, patrząc na nią swoimi stalowoszarymi oczami, niczym młody półbóg, budzący mieszane uczucia, od zachwytu do nienawiści.
Szatynka posłała mu wściekłe spojrzenia, jednocześnie ignorując dziwnie przyspieszone bicie serca.
- Wasze nowe kwatery znajdują się na piątym piętrze.
Czwórka uczniów posłusznie ruszyła za nauczycielką. Na twarzy Hermiony zawitał przepiękny uśmiech, gdy oglądała te tak dobrze jej znane obrazy. Kochała to miejsce jak dom, uwielbiała tu wracać, dlatego była bardzo szczęśliwa, że może tu wrócić na ten jeden ostatni rok.
Spojrzała na idącą obok niej dziewczynę. Raisa miała szeroko otwarte oczy i lekko uniesione brwi, i szeptała coś do siebie w nieznanym szatynce języku.
Dziewczyna chyba wyczuła na sobie spojrzenie Hermiony, bo spojrzała na Gryfonkę chłodno. Panna Granger natychmiast odwróciła głowę, bo w tym spojrzeniu było coś przerażającego.
Profesor McGonagall przystanęła przed wielkim obrazem. Hermiona zdziwiła się, widząc na nim drobną dziewczynę, ubraną w mugolski strój baletnicy. Gdy ta drobna osóbka ich dostrzegła, zakręciła kilka piruetów i tanecznym krokiem zbliżyła się do nich.
- O, nowi – powiedziała, a w jej głosie dało się wyczuć podekscytowanie. – Hasło?
- Releve – profesor Mcgonagall drgnęła lekko, gdy dziewczynka zaklaskała z uśmiechem i stanęła wysoko na palcach.
- Tak – powiedziała. – Releve, pozycja wysoka w balecie!
Obraz otworzył przejście. Hermiona jako pierwsza przekroczyła próg i stanęła jak wryta. Jej oczom ukazał się olbrzymi salon, w jasnych kolorach. Na ścianach wisiały portrety, których szatynka nigdy wcześniej nie widziała, w jednym kącie postawiony był mały barek, zapewne pełny przeróżnych trunków. Po prawej ktoś ustawił kanapę i fotele, podłogę pokrywał miękki, puszysty dywan, a po lewej stały dwie wysokie półki, pełne książek.
Rasia znów powiedziała głośno coś, czego nikt zrozumieć nie potrafił, ale widać było, że dziewczyna jest pod wielkim wrażeniem tego, co zobaczyła.
Hermiona podeszła do jednych z czterech drzwi. Każde oznaczone były godłem domu, te po prawej należały do niej. Drżącą dłonią sięgnęła do klamki i nacisnęła ją. To, co ujrzała było równie imponujące, co wspólny salon dla prefektów. Pokój, w najprzeróżniejszych odcieniach czerwieni i złota, prezentował się wspaniale. Wielkie łóżko z baldachimem stało tuż obok solidnej, bogato zdobionej dębowej szafy. Okno, znajdujące się naprzeciwko drzwi, sięgało od samej ziemi po wysoki sufit, w dzień zapewne wpuszczając do pomieszczenia mnóstwo światła.
Szatynka rzuciła się na pościel i zaśmiała się głośno, jak mała dziewczynka. Zacisnęła palce na gładkim materiale, wciągając zapach świeżo wypranych rzeczy. Kątem oka dostrzegła, że reszta już otworzyła swoje pokoje.
Uśmiechnęła się do samej siebie. Nie sądziła, że przyjdzie jej zamieszkać w tak przyjemnym miejscu. Nawet fakt, że Draco Malfoy ma swój pokój dokładnie naprzeciwko jej nie mógł zmącić jej doskonałego humoru.
~*~
Ana stała przed zamkiem, nie wiedząc jak się zachować. Nikt do niej nie przyszedł, nikt o nią nie pytał, nikt się nią nie zainteresował, no może nie licząc grupy siedemnastoletnich uczniów, którzy na jej widok zaczęli głośno gwizdać i patrzeć się w jej dekolt.
Usłyszała głośne chrząknięcie za plecami. Odwróciła się powoli, by stanąć twarzą w twarz z największym człowiekiem jakiego kiedykolwiek widziała.
- Ana de Armas, tak? Nowa nauczycielka obrony przed czarną magią? – spytał się jej ten wielki mężczyzna, patrząc się na nią niepewnie. Ana zorientowała się, że nie tylko młodzi ludzie zwracają uwagę na jej strój. Nagle poczuła się bardzo dziwnie, stojąc na dziedzińcu przed wielkoludem, mając na sobie jedynie niezbyt długą, obcisłą sukienkę, do tego z odkrytymi plecami.
- Tak, to ja – potwierdziła, odgarniając z twarzy ciemne pukle i dyskretnie podciągnęła strój. Z trudem się uśmiechnęła. – A pan to..?
- Rubeus Hagrid, tutejszy gajowy i nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami.
- O – Ana od razu się ożywiła. – To musi być wspaniała praca, te wszystkie niezwykłe istoty! Kiedyś bardzo marzyłam, by dostać taką pracę, ale chyba nie mam ręki do zwierząt.
Zaśmiała się cicho, ruszając za mężczyzną do zamku.
- Zresztą rodzina starała się mnie odwieść od tego pomysłu, twierdząc, że jeszcze by mnie coś pożarło.
Rubens Hagrid spojrzał na nią.
- Taka drobna osóbka miałaby trudności z poskromieniem hipogryfa – stwierdził wesoło. – Na twoim miejscu bałbym się o własne życie, jak mi czasem Hardo… Kłębuszek szaleje, o cholibka!
Ana parsknęła lekko. Coś czuła, ze polubi tego wielkoluda, który mimo swoich przerażających rozmiarów okazał się być bardzo sympatyczny.
- Musisz kiedyś mnie odwiedzić. Zapoznam was, będziesz nim zachwycona! Kłębuszek to wspaniały hipogryf, a jaki mądry! Coś czuję, ze mu się spodobasz.
- Będę zachwycona.
Weszli do zamku.
- Dzień dobry, pani psor! – w głosie Hagrida dało się wyczuć respekt i szacunek. – Znalazłem naszą zgubę.
Kobieta, jak założyła Ana profesor McGonagall, dyrektorka, przyjrzała jej się krytycznie. Dziewczyna poczuła się bardzo niezręcznie. Nagle zaczęła żałować, ze nie wyjęła z kufra tego nowego swetra, który pasowałby idealnie do jej sukienki i poczułaby się w nim pewniej.
Profesor McGonagall nic jej nie powiedziała, tylko poprowadziła jakimiś korytarzami do głównej sali, z daleka od ciekawskich spojrzeń uczniów. Posadziła ją z boku, a Ana przyjęła to z ulgą. Miała nadzieję, że spędzi ten wieczór w spokoju, nie zagadywana zbytnio, ani nie obserwowana.
Po kilku minutach uczniowie zaczęli wchodzić do wielkiej Sali i zajmować przeznaczone im miejsca. Gdy już wszyscy usiedli zaczęła się ceremonia przydziału, na szczęście nie trwała  długo i wszystko (prawie) poszło sprawnie.
W końcu nadeszła chwila, której Ana obawiała się najbardziej. Przedstawianie nauczycieli.
Usłyszała swoje nazwisko i podniosła się z miejsca. Jak przy przedstawianiu nowego nauczyciela run zaklaskało tylko parę osób, to teraz przez salę przeszła istna burza oklasków. Kilka osób zaczęło gwizdać, Ana czuła, że znaczna część uczniów wpatruje się w jej biust. Za to uczennice… na twarzach kilku dostrzegła prawdziwa nienawiść. Uśmiechnęła się delikatnie i nagle przestała żałować, że się tak ubrała. Tak, kochane, płynie we mnie prawdziwa hiszpańska krew najgorętszych kobiet na świecie, pomyślała. Lepiej podziwiajcie to co widzicie, bo możecie później nie mieć do tego okazji.
Usiadła, cały czas się uśmiechając. Profesor McGonagall z trudem przekrzyczała tłum. Półmiski napełniły się jedzeniem. Ana z ochotą nałożyła sobie spaghetti i nalała soku z dyni do złotego pucharu. Po raz kolejny dziękowała w duchu za swój szybki metabolizm, bo na widok deserów poczuła, że burczy jej w brzuchu.
Nie wszystko, czego spróbowała, jej smakowało. Niektóre rzeczy były wręcz niedobre, ale gdy powiedziała przyjaciołom, gdzie będzie pracować, usłyszała całe wykłady na temat ohydztwa brytyjskich potraw. Dziewczynie wychowanej na owocach morza, małżach i krewetkach ciężko było przełknąć mięsny pudding.
Gdy skończyła jeść, ktoś do niej podszedł.
- Panno de Armas – profesor McGonagall spojrzała na nią chłodno – to profesor Slughorn, nauczyciel eliksirów. Odprowadzi panią do pani gabinetu i pokaże gdzie pani ma sypialnię.
Ana wstała z krzesła i uśmiechnęła się do pulchnego mężczyzny niezbyt imponującego wzrostu.
- Tędy, panno de Armas, tedy – nauczyciel wyprowadził ją jednym z tylnich wyjść z sali.
- Nawet pani nie wie jak się cieszę, że Minerwa przyjęła kogoś tak młodego. Tak, świeża krew zdecydowanie się przyda, zwłaszcza po tym co się tu wydarzyło. Zastanawia mnie tylko czemu taka młoda piękna dziewczyna jak ty zdecydowała się na nauczanie i to takiego przedmiotu?
Ana uśmiechnęła się delikatnie.
- Och, praca z innymi ludźmi, bo o dzieciach chyba już nie można tu mówić, jest bardzo interesująca. Od dawna zastanawiałam się nad tym zawodem, a wybrałam obronę przed czarną magie, bo… no cóż, ciężko mi to mówić, ale najbardziej przydaje się w życiu. Nawet nie mówię o rzeziach, których dokonywał Lord Voldemort, tylko, weźmy na przykład szkołę hiszpańską, do której uczęszczałam. Tam zginęło paru uczniów i ich rodziny, a morderstwa dokonał jeden z wychowanków. Myślę, że warto wiedzieć jak się bronić.
- To panienka chodziła do szkoły imienia Luisa Montoyi?
- Tak. Słyszał pan o niej?
Profesor Slughorn pokiwał smutno głową.
- Słyszałem o tych morderstwach, chyba większość słyszała. Taka młoda była ta dziewczyna… aż mi się nie chce w to wierzyć.
- Sophie – Ana westchnęła cicho. – Pamiętam ją z czasów, gdy była w pierwszej klasie. Taka drobna, jednak nie dało się jej nie zauważyć. Jasne włosy, delikatne rysy twarzy… Nikt nie przypuszczał, że tak się stanie. Była taka… delikatna, naprawdę. Jak usłyszałam o tych morderstwach… byłam w szoku. Dwadzieścia trzy osoby… Nie wierzyłam w to, nie chciałam w to wierzyć, ale ona się przyznała. Powiedziała, że nie miała wyboru, że albo to, albo by pożegnała się ze wszystkim co jej najdroższe. Mówiła, że musiała, ale szukali kogoś, kto mógłby również w tym uczestniczyć. Nic nie znaleziono. Mieli ją zamknąć, ale uciekła. A o tym wie naprawdę niewiele osób. Nikt później o niej nie słyszał, ale wszyscy zapamiętali…
- Smutna historia… Czasem trudno się nam pogodzić, że osoby najmniej osądzane o złe czyny często stają się mordercami.
- Tom Riddle też taki był?
Slughorn pokiwał w milczeniu głową.
- To tu – powiedział, pokazując jej drzwi do jakiejś sali. Otworzył je, pochodnie same się zapaliły.
- To jest sala, w której będzie prowadziła pani zajęcia…
- Ana.
Profesor uśmiechnął się szeroko.
- Tak więc, Ano, tu będziesz miała lekcje. Tu masz klucze do gabinetu – wskazał drzwi na końcu komnaty – a w środku jest również przejście do twojej sypialni. Kufry już są w środku.
Ana uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Dziękuję bardzo – powiedziała szczerze. – Chyba nie pozostaje mi nic jak życzyć panu dobrej nocy.
- Będzie łatwiej jak skończymy z tym pan, pani, Ano. Dobrej nocy.
Brunetka patrzyła na jego plecy. Jaki miły staruszek, przemknęło jej przez myśl, gdy grzebała kluczem w zamku. Drzwi do gabinetu otworzyły się. Zamknęła je za sobą na klucz, za pomocą czarów ustawiła kilka niezbędnych zabezpieczeń. Weszła do sypialni. Jej kufry już tam były.
Rozpakuję się jutro, pomyślała leniwie, przeciągając się w pościeli. Westchnęła z przyjemnością. Zaczynało jej się podobać w tym zamku.
~*~
Nawet nie zauważyli, że tam wszedł. W towarzystwie jakiś niezbyt przytomnych chłopaków przemknął przez bramę i już stał na dziedzińcu, z twarzą skrytą w kapturze. Szybko podszedł do drzew, rosnących na granicy zamku. Nikt nie zwrócił na niego uwagi, wszyscy z uwielbieniem wpatrywali się w zamek. Uśmiechnął się do samego siebie. To było łatwiejsze niż przypuszczał.
Szukał jej od miesięcy, które z każdym dniem dłużyły się mu coraz bardziej. Każda minuta wydawała mu się być wiecznością, z każdą sekundą coraz bardziej tracił nadzieję, że ją odnajdzie. A szukał, odkąd dowiedział się prawdy. Odkąd dowiedział się, że uciekła.
Jeśli myślała, że wraz ze zmianą tożsamości mu ucieknie, to się myliła. On był gotowy szukać jej aż sam umrze, miał czas. Jego nikt nie szukał, nikt nie ścigał, a ona… musiała żyć z myślą, że każdego dnia może zostać rozpoznana, że może trafić za kratki, za to, o co ją osądzono. Musiała żyć z myślą do czego ich doprowadziła, co straciła z własnej winy… Na pewno nie chciała takiego życia.
Musiał przyznać, że wybrał ją tylko dlatego, że była mu potrzebna. A szukał odpowiedniej długo. Ona była najlepsza, zbyt bardzo kochała swoją rodzinę by przetrwać w tym brutalnym świecie, pełnym kłamstw i przykrych niespodzianek. Łatwo się nią manipulowało. Nawet jeśli na początku stawiała opór, to potem się to zmieniło. Jak to zobaczyła, jak go usłyszała. Nawet się nie sprzeciwiała. Ale czuł, że planuje ucieczkę, na długo przed tym jak się na nią zdecydowała. Ukarał ją, ale sam musiał uciekać. Nie chciał by go złapano. Dlatego oskarżono tylko ją.
Nawet jeśli szukano wspólnika, nie robiono tego długo. Najwyraźniej nie uwierzyli jej. A kto by uwierzył? Gdy ją znaleźli, była na skraju załamania psychicznego, kto by wierzył jakimś bzdetom, które mruczała pod nosem, kto by się przejmował jej szlochem, gdy przypominała sobie co jej zrobił, co zrobił im?
Krzywdził ją, tak, sprawiało mu to dziwną przyjemność. Patrzenie na ból w jej jasnych oczach, słuchanie jej krzyku, błagań o litość. Ale on nigdy się nad nią nie zlitował. Nie widział potrzeby. Najpierw tylko ją ranił fizycznie, drobne rany, z czasem coraz większe i większe… potem – otwarte tortury ich. Na koniec – regularne gwałty. Była ładna, to dlaczego miałby tego nie robić? Wykorzystywał ją, dlaczego nie miał jej wykorzystać seksualnie? Teraz żałował tylko, że nie zaszła w ciążę, że nie patrzyła każdego dnia na jego syna, przypominającego jej co zrobiła, do czego doprowadziła. Oczywiście, nie mógł być tego pewien, ale czuł, że tak się nie stało. Chyba wiedziałby, gdyby urodziła jego syna?
Stał cicho, prawie się nie ruszając. Jego czarne ubranie zlewało się z ciemnym lasem, w ciemności, jaka panowała był nie do zauważenia. Stał i czekał. Obserwował. Tłumy uczniów przechodziły przez błonia, nikt nie zwrócił uwagi na stojącego na skraju lasu intruza, nikt go nie dostrzegł. Ale on ich widział. Przyglądał się im uważnie, starając się zapamiętać każdą twarz. Ich znajomość może mu się kiedyś przydać, kto wie co go spotka, zanim ją znajdzie?
Obmyślał plan. Zastanawiał się jak ją odszukać, wyłowić spośród tysięcy młodych ludzi, niektórych w jej wieku. Nie wiedział dokładnie jak się nazywa, tylko przypuszczał. A przypuszczenia nie zawsze okazują się być prawdziwe. Mógł się pomylić, ale jednego był pewien – ona  tu była, nieświadoma, że on tu stoi i tylko czeka na odpowiedni moment, by zaatakować, by pogrążyć ją raz na zawsze, by dokończyć to, co zaczęło się trzy lata wcześniej. Był gotowy na to spotkanie, przygotowywał się pilnie. I doskonale wiedział co zrobi, gdy ją wreszcie spotka. Poczuje ją znowu, usłyszy jej krzyk, weźmie ją tak mocno, że nigdy tego nie zapomni, nawet po śmierci.  Wprost nie mógł się doczekać tego spotkania.
______________________________
Jestem zła. Nie dlatego, że znowu się spóźniłam, tylko dlatego, że mój komputer wariuje. Ja rozumien, 5 lat to sporo, ale bez przesady! Ile razy mozna pisać to samo?
Jestem jednak zadowolona, bo biję rekordy - ten rozdział ma 6015 słów! Najdłuższy jaki napisałam w całym swoim życiu!

Jako, że dzisiaj 24 to życzę wszystkim wesołych, spokojnych, rodzinnych świąt i wspaniałego jedzenia na stołach! No, i żebyście zbytnio nie prztyli ;P