Hiszpania, Madryt, kwiecień
3 lata wcześniej
Sophie zacisnęła kurczowo dłonie na miotle i z uwagą
wpatrywała się w twarz Carolin, która właśnie objaśniała koleżankom z drużyny
ich nową taktykę.
- W tym meczu zmierzymy się ze Smokami. Wygrać z nimi będzie
bardzo ciężko, dlatego przez kolejny tydzień ostro trenujemy. Wymyśliłam naszą
taktykę na mecz, którą wyjaśnię wam w szatni. Dziś będziemy zajmować się
głównie podaniami i przejęciem, bo nad tym wypadałoby popracować. Vici –
zwróciła się bezpośrednio do Victorii, ładnej, czarnowłosej dziewczynie,
obrońcy – dzisiaj będziesz miała mnóstwo roboty. Ellie, Yen – rudowłosa
Elizabeth, na którą wszyscy mówili Ellie, uniosła głowę. To samo zrobiła
unosząca się obok niej Yennefer – wy musicie popracować zwłaszcza nad
przejęciem, Sophie – blondynka popatrzyła na nią z uwagą – staraj się grać z
resztą drużyny i częściej podawać.
Sanchez pokiwała energicznie głową. Trening się zaczął. I
wcale nie był lekki, ani nawet ostry. To była rzeź. Carolin wycisnęła z nich
wszystko, co do ostatniej kropli. Camila i Amelia miały wrażenie, że ręce im
odpadną po ciągłym waleniu w tłuczka, za to Sophie kręciło się w głowie od tych
wszystkich obrotów i uników, które wykonała.
- Szybciej, dziewczyny! – krzyknęła Carol. – Musicie podawać
kafla szybciej! Yen, postaraj się nie popra…
Pani kapitan umilkła nagle. Cała drużyna spojrzała na nią
pytająco.
- Co on tu do cholery robi? – spytała , wpatrując się w
kogoś stojącego na trawie. Sophie też tam spojrzała i serce jej zamarło.
Poznała go po czapce, inne dziewczyny chyba też, bo zaczęły szeptać między sobą
z podekscytowaniem i chichotać.
- To może… – zaczęła blondynka niepewnie – sprawdzę o co mu
chodzi.
I poleciała w kierunku ziemi, nie zwracając na jeszcze
głośniejsze chichoty koleżanek. Wylądowała zgrabnie na trawie i złapała miotłę
w lewą dłoń. Ze spokojem podeszła do Jaime’a. chłopak patrzył na nią z
uśmiechem.
- Ładnie ci w niebieskim – powiedział na powitanie, a cos w
jego głosie sprawiło, że twarz Sophie zaczęła płonąć. Dobrze, że jestem po treningu, przemknęło jej przez myśl, może pomyśli, że to z wyczerpania.
- Co tu robisz? – spytała niby od niechcenia, mimo że w
środku prawie gotowała się z ciekawości. Chłopak założył ręce na piersi, nie
spuszczając z niej wzroku.
- Przyszedłem pooglądać jak gra najpiękniejsza kobieta na
świecie – odparł swobodnie i uśmiechnął się szelmowsko, co wywołało jeszcze
większe rumieńce na twarzy dziewczyny.
- Ale ja na serio się pytam – odpowiedziała po chwili, gdy
lekko ochłonęła. Znowu uśmiech.
- A ja na serio odpowiadam.
- Hej, Sophie! – blondynka uniosła głowę i spojrzała na
swojego kapitana. – Może dość tych pogaduszek?! Wracaj na trening,
poflirtujecie później!
Sophie przygryzła jedną wargę i przymknęła oczy.
- Nie sądzisz, że powinieneś już iść? – spytała, odwracając
się w jego stronę. Chłopak pokręcił głową. – Nie masz żadnych zajęć, prac
domowych, nic? – dziewczyna załamała ręce. – Ale naprawdę, powinieneś iść. Mamy
trening i opracowujemy nową taktykę i…
- Jasne – odpowiedział Jaime, ku jej zaskoczeniu – nie
chcecie by ktoś ją zdradził. To do zobaczenia, Sophie. Bo, jak to powiedziała
twoja koleżanka, poflirtujemy później.
I zostawił Sophie samą, z jej szkarłatnymi policzkami.
Dziewczyna powoli wsiadła na miotłę i wzniosła się w powietrze.
- Uuuu – usłyszała głos Ellie – Sophie, widzę, że niezłe
masz znajomości! A co ty taka czerwona, kochanie?
Blondynka spuściła głowę.
- Wcale nie jestem czerwona – warknęła. Koleżanka zaśmiała
się.
- Tak – potwierdziła – a ja nie mam rudych włosów!
I odleciała.
- Dobra, dziewczyny, kontynuujemy trening! – krzyknęła Carol
i podała piłkę Sophie.
Gdy młoda Sanchez wyszła z szatni, była cała spocona.
- To był dobry trening – oznajmiła im w szatni Carolin. –
Jutro spotykamy się o tej samej godzinie. Oby tak dalej, a Smoki nie będą miały
szans!
Sophie nie podzielała jej optymizmu. Nie raz widywała Smoki
w akcji i jakoś nie miała aż tak wielkiej nadziei na wygraną.
Poszła do dormitorium i szybko umyła się i przebrała w
jakieś czyste rzeczy. Była głodna i wycieńczona. Zwlekła się po schodach na sam
dół i weszła do sali jadalnej. Powoli podeszła do stołu pełnego Syren i zwaliła
się na wolne miejsce na ławce, między Ivette i Carlosem.
- Sophie! – koleżanka spojrzała na blondynkę krytycznie. –
jak ty wyglądasz! Jakbyś nie przespała kilku nocy!
- I tak się czuję – odparła dziewczyna, nawet nie nakładając
sobie niczego do jedzenia. Nie miała na to siły. – Myślałam, że Carol nas
dzisiaj zabije. Chyba zależy ej na tym zwycięstwie, a my i tak nie mamy szans!
Podparła głowę dłońmi, położyła łokcie na stole.
- Wiesz, że Ellie powiedziała mi bardzo ciekawą rzecz?
- Co mianowicie? – głos Sanchez był stłumiony.
- A powiedziała mi, że spotykasz się z Jaimem!
Sophie poderwała gwałtownie głowę.
- CO?! – spytała jednocześnie z Carlosem, który również
wpatrywał się w Ivette jak w kosmitę. Szatynka uśmiechnęła się.
- Opowiedziała mi całą historię o waszym spotkaniu na
treningu i tych uśmieszkach i rumieńcach. I to nie wszystko. Powiedziała…
Blondynka zakryła twarz dłońmi.
- Jestem skończona – powiedziała. – Czego jeszcze się
dzisiaj dowiem? Może, że spotykam się z nim od miesiąca, w sekrecie?
- Z kim? Jaimem?
Diego zajął miejsce obok Carla, z którym przybił piątkę.
- Ty też? – Sophie z każdą chwilą była coraz bardziej
załamana.
- Cała szkoła o tym mówi. Nie dało się nie słyszeć.
- Jak tylko zagramy mecz, zabiję ją!
Blondynka ściskała mocno w dłoni widelec, nawet nie
zauważyła, kiedy wzięła go do ręki.
- Słyszałem, że Carol dała wam nieźle w kość – powiedział
Diego i przyjrzał się jej krytycznie. – Chyba w to uwierzę, ale obawiam się, że
to i tak wam nie pomoże. Tylko się zbytnio zmęczycie.
Oparł się wygodnie o stół.
- No nie bądź taki pewny siebie – odparła Sophie, wymuszając
u siebie uśmiech.
- Taaak? A jak wam idzie? Bo jestem tego bardzo ciekawy?
Sophie spuściła głowę.
- A, zamknij się – powiedziała. Diego zaśmiał się cicho.
- Chyba powinienem ci życzyć szczęścia – powiedział i zaraz
uniósł dłonie. – Nie, nie dziękuj. Będzie ci potrzebne.
Wstał z ławki i odszedł odprowadzany wieloma spojrzeniami
osób płci przeciwnej, pięknej.
- Naprawdę cała szkoła o tym mówi? – spytała po raz kolejny
blondynka, wpatrując się we własne dłonie, jakby widziała w nich coś
interesującego.
Ivette prychnęła.
- I ty się głupio pytasz?! Najseksowniejszy facet w szkole
jest najprawdopodobniej tobą zainteresowany, a ty się pytasz czy mówi o tym
cała szkoła? Oczywiście, że tak! To sensacja! Połowa dziewczyn będzie ci
kibicować, druga połowa będzie gotowa cię zrzucić z którejś z wież z zazdrości!
O czymś takim nie da się nie słyszeć, plotki zawsze będą się pojawiać,
zwłaszcza jeśli chodzi o takie ciacho.
Nagle wszyscy na sali umilkli, jak za machnięciem
czarodziejską różdżką. Sophie zbladła, widząc powód tej nagłej ciszy. Do
komnaty wkroczył bowiem Jaime. Wszystkie obecne na sali dziewczyny wpatrywały
się w niego żarliwie, czekając na coś, jakieś spojrzenie, uśmiech, lecz brunet
przeszedł przez salę nie rozglądając się na boki, jakby inni nie byli warci
jego uwagi. Zajął miejsce obok innych z domu Sfinksa i sięgnął po puchar.
Sophie odetchnęła lekko. Wszyscy powrócili do rozmów, jakby
nic się nie stało. Blondynka rozejrzała się po sali. Czasem było jej ciężko uwierzyć
jak szybko plotki rozchodzą się po tym zamku. Zerknęła jeszcze na Jaime’a i
wtedy chłopak spojrzał prosto na nią, mrugając porozumiewawczo.
Tuż obok ucha dziewczyny rozległ się cichy pisk.
- Wiedziałam! Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam! Po prostu
musiało coś między wami zajść! Randka? A może po prostu na siebie wpadliście?
Miłość od pierwszego wejrzenia i te sprawy. I jak, dobry jest? No sama wiesz,
wspólna noc i tym podobne rzeczy. Mogę się założyć, że jest niezły w łóżku…
- IVETTE! – Sophie nie wytrzymała. Odwróciła się w stronę koleżanki,
z żądzą mordu w oczach. – Posłuchaj mnie uważnie! Nie było żadnego my. Nie
było, nie ma i nigdy nie będzie!
Blondynka zerwała się z ławki i szybkim krokiem wyszła z
sali.
Obecnie
Draco z trudem powstrzymywał gniew, idąc za Blaisem, Arią i
Pansy w stronę zamku. Green kapitanem?
Green? Mam się słuchać jakiejś… dziewczyny? To jakiś żart, czy co?! tysiące
myśli tłukło się w jego głowie. Młody Malfoy zacisnął dłonie. Spokojnie, pomyślał, na pewno okaże się, że to pomyłka i Ariadne
wcale nie jest kapitanem. Ale kogo on oszukiwał? Chyba tylko starał się
przekonać samego siebie.
- Jak myślicie, gdzie trafią? – spytała nagle Green,
odwracając się twarzą do nich, idąc tyłem. Draco spojrzał na nią pytająco, a
dziewczyna przewróciła oczami.
- No ta trójka! Ci nowi, para co siedziała z nami w
przedziale i ta urocza blondyneczka, co ją sobie upatrzył Diabeł!
Zabini posłał jej wściekłe spojrzenia, a Pansy zachichotała
cicho.
- Mam nadzieję, że jak najdalej od nas – mruknął Blaise,
bardziej do siebie niż do przyjaciół. Aria zmarszczyła brwi.
- A gdzie twój dobry humor? – spytała, doganiając go. – Kim
jesteś i co zrobiłeś z naszym Diabłem?
Na twarzy chłopaka pojawił się cień uśmiechu.
- Po prostu muszę nad czymś pomyśleć – powiedział, a Green
nie kryła zdziwienia.
- To ty w ogóle myślisz? – wyrwało jej się i zaraz dostała
mocnego kuksańca w bok. Zaśmiała się, łapiąc za brzuch. – No co? Przecież to
czysta prawda!
Zabini pogroził jej palcem.
- Niech się waćpanna opanuje, bo będę zmuszony wlepić jej
szlaban – ostrzegł, zmieniając głos na pełen powagi. – Sprzątanie dormitorium
obecnego tu męża i jego niewiasty przez trzy dni z rzędu! Niech mi waćpanna
uwierzy, że nawet skrzaty domowe boją się tam wejść!
Ariadne wybuchła śmiechem. Ciemnoskóry objął ją ramieniem.
- I tak, coś czuję, że blond włosa piękność to moje wyzwanie
na następny miesiąc.
- A co ze mną? – spytała brunetka, udając przerażenie.
Zabini przyciągnął ja mocniej do siebie, tak, że ich twarze dzieliły
centymetry.
- Niech waćpanna nie jest taka zazdrosna. Spokojnie, pamiętaj,
że nawet gdy będę z nią, wyobrażę sobie, że to ty.
Ariadne uśmiechnęła się szeroko.
- A myślała, że takie głupoty wygadujesz tylko po pijaku.
Blaise puścił ją i spojrzał w niebo.
- DZIAŁASZ NA MNIE JAK ALKOHOL,
KOTKU. KAŻDEGO DNIA CHCĘ UPIJAĆ SIĘ TWYM
DOTYKIEM. JESTEŚ LEPSZA NIŻ OGNISTA,
BARDZIEJ UZALEŻNIASZ. A GDY NIE MA CIĘ PRZY MNIE, CZUJĘ SIĘ JAK NA ODWYKU…
Nawet Draco nie mógł powstrzymać śmiechu.
- Nie no, Diable, ja cię nigdy nie osądzałem o pisanie
poezji, ale chyba się co do ciebie myliłem – oznajmił Malfoy, gdy tylko się
uspokoił.
- Zresztą zamiast upijać powinno być upajać się dotykiem –
dodała Aria z wrednym uśmieszkiem na ustach.
- Nie podoba ci się mój wierszyk miłosny? Mam wymyślić inny?
Może coś takiego: KIEDY JESTEM W TOB…
- Przestań!
– Green przerwała mu gwałtownie. – Nie chcę tego słuchać! Zresztą bez
czekoladek i tak nic nie wskórasz.
Diabeł
uśmiechnął się przebiegle i wyjął zza pleców pudełko… czekoladek z Ognistą
Whisky. Ariadne zrobiła wielkie oczy, a Blaise zaśmiał się cicho.
- Magia
– powiedział i ruszył przed siebie.
Draco
pokręcił głową. Brakowało mu przyjaciela i teraz zorientował się jak bardzo.
Wakacje w Malfoy Manor były prawdziwą męką, zwłaszcza, że jego rodzina była
słusznie osądzana o ścisłą współpracę z Lordem Voldemortem. Jego rodzice
musieli stawić się przed wizengamotem. Draco sam nie wiedział jak udało im się
z tego wybrnąć, przynajmniej jemu i matce, bo Lucjusza Malfoya skazano na
dożywocie w azkabanie. Doskonale pamiętał ich pożegnanie. Na początku nie było
źle i Draco naprawdę żałował, że jego ojca spotkał taki los, jednak zmienił
zdanie, gdy usłyszał te parę zdań rzuconych przez mężczyznę. W tym momencie
ktoś taki jak ojciec przestał dla niego istnieć.
Razem
weszli do Wielkiej Sali, mijając w przejściu przestraszonych pierwszaków. Za
chwilę miała się rozpocząć ceremonia przydziału. Szybko popędzili do stołu
Ślizgonów, znajdującego się na jednym końcu sali i zajęli miejsca.
Profesor
McGonagall, czy może dyrektor McGonagall, wprowadziła nowych uczniów, niosąc ze
sobą twardy, drewniany stołek. Ustawiła go przed stołem nauczycielskim i
położyła na nim Tiarę Przydziału. Zaczęła wyczytywać nazwiska, ale Draco
spostrzegł, że uwaga większości skupia się na czwórce starszych uczniów,
stojących na samym tyle grupy.
Gdy
wszyscy jedenastolatkowie dostali przydział, przyszedł czas na pozostałą
czwórkę. Pierwszy został wyczytany ciemnowłosy chłopak, którego Ariadne
dostrzegła na peronie. Teraz siedząca obok niego brunetka napięła się lekko,
wpatrując w nowego intensywnie.
-
RAVENCLAW! – ogłosiła Tiara, a Draco poczuł jak powietrze uchodzi z płuc jego
koleżanki. Green spojrzała na niego.
- No
co? – spytała, patrząc na niego uważnie, ale zaraz się odwróciła, nie czekając
nawet na odpowiedź.
Kolejna
wyszła blondynka, wyzwanie Blaise’a.
-
SLYTHERIN!
Kolejna
dziewczyna po niej, o bardzo śmiesznym nazwisku również trafiła do Domu Węża.
Przyszła kolej na najbardziej wyróżniającą się z nich wszystkich dziewczynę.
Rysy jej twarzy przywodziły na myśl Irak i mieszkające tam kobiety, które nie
mogły pokazywać się bez chusty na głowie, przynajmniej nie obcym mężczyznom.
Jednak ta stojąca przed dyrektorką miała w sobie coś, co przyciągało wzrok, co
nakazywało na nią patrzeć.
- ana’Marianna, Raisa!
Podeszła
powoli do stołka i włożyła tiarę. Patrzyła prosto przed siebie, jakby duma nie
pozwalała jej rozejrzeć się na boki.
A Tiara
milczała. Wszyscy zaczęli szeptać, nawet nauczyciele wydawali się
zaniepokojeni. Draco jeszcze nigdy nie widział, by Tiara tak długo zastanawiała
się, gdzie kogoś przydzielić, ale dziś…
Już
myślał, że nie doczeka się przydziału, gdy Tiara wrzasnęła na całą salę:
-
HUFFLEPUFF!
Malfoy
zmarszczył brwi, nie kryjąc zaskoczenia
i nie był on jedynym zdziwionym takim obrotem sprawy. Wszyscy wiedzieli,
że do Hufflepuffu trafiają same niezdary, takie, które nie pasują do żadnego
innego domu, a ta cała Raisa… wręcz przeciwnie, sprawiała wrażenie
zdecydowanej, dumnej siebie osoby, której postawa gryzła się z postawą reszty
Puchonów.
Rozległy
się niemrawe oklaski, większość uczniów patrzyła na brunetkę z litością
pomieszaną ze współczuciem. Ta jednak wcale nie zdawała się być zmartwiona czy
zawiedziona przydziałem. Uniosła dumnie głowę i powoli podeszła do stołu
Puchonów. Zajęła miejsce obok jakiegoś chłopaka, który od razu jak ją zobaczył,
przesunął się, a teraz z uśmiechem coś do niej mówił.
-
Niezła jest, co?
Ariadne
pochyliła się nad blondynem. Malfoy zamrugał gwałtownie.
- Nie
wiem o czym mówisz – powiedział szybko, a brunetka zachichotała cicho.
- Nie martw
się, nie ty jedyny tak na nią patrzyłeś. Na przykład on – wskazała Puchona,
który siedział cicho, niepocieszony. Jeszcze przed chwilą rozmawiał z nową, ale
ta chyba nie była tym zachwycona, bo obróciła się do niego plecami.
Nagle
zapadła całkowita cisza. Profesor McGonagall wstała.
-
Witajcie uczniowie na kolejnym roku w Hogwarcie! Dla niektórych będzie to już
ostatni rok spędzony w tej szkole, przed innymi jeszcze siedem lat edukacji w
tych murach, jednak mam nadzieję, że wszyscy opuścicie to miejsce ze
wspaniałymi wspomnieniami i niezwykłą wiedzą. Pragnę również poinformować
nowych uczniów, że jak zawsze wstęp to lasu w pobliżu zamku jest zakazany!
Obowiązuje ten zakaz wszystkich, bez wyjątku! Jako że część uczniów po wojnie o
Hogwart postanowiło powtórzyć ostatnią klasę, mieliśmy problemy z wybraniem
prefektów naczelnych naszej szkoły. Zdecydowaliśmy jednak, że wybierzemy ich
spośród najstarszych uczniów, a piąto-, szósto- i siódmoklasiści będą pełnić
funkcje zwykłych prefektów, po dwóch z każdego domu w tych rocznikach. Prefektami
z Gryffindoru zostają: Pamela Atkinson, Tobias Collins, Angarica Innesi, Bernard
Bristomolov, Lena Alison i Olivier Danninks! Prefektami Ravenclawu zostają:
Veronica Hudgens, Hugh Briningan, Candicy Gray, Marius Markorovsky, Luna
Lovegood i Todd Thomason. Hufflepuff: Elena Williams, Ritchard
Bree, Hannah Simpson, Rory Randall, Alice Marks i Ralph Clarckson. Slytherin:
Lagoona Limpiers, Christopher King, Marina Fox, Edmund Telli, Natasha Romanoff
i Cornelius Pierce. W
tym roku tytuł prefektów naczelnych otrzymują: Hermiona Granger z Gryffindoru, Terry
Boot z Ravenclawu, Draco Malfoy ze Slytherinu i po dłuższych rozmowach wraz z
resztą uzgodniłam, iż prefektem naczelnym Hufflepuffu zostanie Raisa ana’Marianna! Wszystkich wymienionych
uczniów proszę o pozostanie dłużej w sali, chcę poinformować was o paru
sprawach.
Wybrani
na prefektów pokiwali zgodnie głowami. Tak było co roku, dyrektor zapoznawał
uczniów z ich obowiązkami.
-
Pragnę również przedstawić wam nowych członków grona pedagogicznego! Ramularf
ane’Handres, nasz nowy nauczyciel starożytnych run!
Rozległy
się ciche oklaski, trochę starszy już mężczyzna uniósł się ze swojego miejsca i
złożył chłodny ukłon.
- W tym
roku, jako że przedmiot ten był wykładany przez osoby już nie żyjące, pragnę
powitać naszą nową nauczycielkę obrony przed czarną magią, Anę de Armas, która
przyjechała do nas prosto z Hiszpanii!
Draco
zamarł na chwilę. Przypomniała mu się Umbridge, ale wtedy ze swojego miejsca
uniosła się jedna z najpiękniejszych kobiet, jakie miał w życiu szczęście
oglądać. Momentalnie dołączył do burzy oklasków, jaka przetoczyła się przez
salę. Nie dziw, ze klaskali głównie uczniowie, cześć uczennic zaś patrzyła na
nauczycielkę z nieskrywaną zazdrością.
- Ej,
jak myślisz, ile ona może mieć lat? – spytał go Blaise, pochylając się nad
stołem. Draco uśmiechnął się tylko.
- Ze
dwadzieścia – oszacował szybko. – Ale, ale, zaczynasz ostro Diable, romansik z
nauczycielką?
Nie
doczekał się odpowiedzi, bo przerwała mu McGonagall.
- A
teraz zapraszam was do jedzenia!
Rozległy
się energiczne oklaski, tym razem dołączyły do nich dziewczyny i wszyscy jak
jeden mąż rzucili się na półmiski, w jednej chwili wypełnione pachnącymi, wciąż
gorącymi potrawami.
-
Cześć! – Draco uniósł głowę, słysząc nad sobą kobiecy głos. – Mogę się dosiąść?
- Jasne
– blondyn przesunął się lekko, robiąc miejsce jasnowłosej dziewczynie, jednej z
nowych. Przyjrzał się jej uważnie, a było na co patrzeć. Długie, zgrabne nogi,
wąska talia, niespotykane rysy twarzy. Jakby Malfoy miał się do czegoś
przyczepić, to tylko do niezbyt dużego biustu, ale mężczyzną wybrednym nie był,
a dziewczyna była naprawdę olśniewająca.
-
Jestem Draco – przedstawił się z szelmowskim uśmiechem.
- Sevi.
Dziewczyna
pokazała komplet białych, prostych ząbków.
- Na
którym jesteś roku? – spytał ją chłopak.
-
Ostatnim, razem z innymi, którzy powtarzają rok – powiedziała, a Draco
uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- O –
usłyszał za sobą głos Ariadne – to może razem usiądziecie w ławce? A tak na
marginesie, na którym jesteś roku? Serio? Niezbyt dobra gadka na podryw,
Smoczku – brunetka spojrzała na nową wesoło. – Ariadne Green, najlepiej
poinformowana osoba w Hogwarcie. Jak się nie mylę, będziemy razem w
dormitorium, a ja nigdy się nie mylę.
Sevi
zaśmiała się cicho.
- To
chyba mam już do ciebie parę pytań. I muszę ci powiedzieć, że w tej zielonej
sukience wyglądasz olśniewająco!
Dziewczyny
usiadły koło siebie i zaczęły długą rozmowę o modzie. Draco pokręcił głową. I jak tu rozumieć płeć piękną?
~*~
Nie
mogła powiedzieć, że źle się bawiła. Wręcz przeciwnie, dla panny Granger ta
podróż do Hogwartu była jedną z przyjemniejszych, a nowo poznana dziewczyna
była bardzo sympatyczna, dlatego szatynka nie kryła swojego zdumienia, gdy
tamta trafiła do Slytherinu.
- Ona
tam nie pasuje – powiedziała do siedzącej obok niej Ginny, ale na twarzy
rudowłosej dało się dostrzec ulgę. – Coś nie tak, Ginny?
Dziewczyna
pokręciła głową.
-
Wszystko w porządku, tylko… – nie skończyła, ale Miona już domyśliła się o co
chodzi. Pokiwała ze zrozumieniem głową.
- A, ty
i Harry, tak?
-
Chodzi o to, Miona, że nie ma żadnego my! Zanim wyruszył, by szukać horkruksów
czułam, ze mnie kocha, że mu na mnie zależy. Ale teraz? Równie dobrze mogłabym
dla niego nie istnieć! On… on zachowuje się tak, jakby to co kiedyś nami było
nigdy nie istniało! Jakbyśmy nigdy się do siebie nie zbliżyli, jakby nie
połączyły nas te pocałunki… Nic! A teraz… teraz jeszcze ona! Ta cała Sevi.
Widziałaś jak on na nią patrzył? Jakby po raz pierwszy oglądał świat!
Pochłaniał wzrokiem każdy, nawet najmniejszy kawałek jej ciała. Na mnie nawet
nie spojrzał. Ja… kocham go! Tak, kocham go, chcę z nim być, pragnę się przy
nim budzić każdego dnia, zasypiać każdej nocy aż do końca mojego życia i
dzisiaj zobaczyłam jak bardzo nierealne do spełnienia jest to pragnienie. Bo
pomiędzy nami zawsze będzie coś stało. Wcześniej było to pragnienie pomszczenia
śmierci rodziny i uratowanie przyjaciół, teraz przeszkodą okazała się być jakaś
nadzwyczaj ładna dziewczyna. Jak myślisz, nawet jeśli by nam się udało,
bylibyśmy razem, to jak długo by to trwało, zanim pojawiłaby się kolejna
przeszkoda, do tego w czasach, gdy Harry jest oblegany przez zakochane w nim
bez pamięci dziewczyny? Miesiąc? Dwa? Jakbym miała szczęście to może i dwa by
się udało, ale… ja chyba bym nie przetrwała kolejnego rozstania, Hermiono.
Nawet jak patrzę na niego teraz, czuję ból. Tylko, że on jest nadal przy mnie.
Co bym czuła, gdyby odszedł na zawsze?
Hermiona
posmutniała. Nie spodziewała się tak szczerego wyznania, ale też nie była
świadoma co przeżywa jej przyjaciółka.
- Nie
wiem, Ginny – powiedziała i przytuliła koleżankę. – Nie mam pojęcia.
Kolację
zjadły w ciszy. Hermiona myślała. Doskonale pamiętała smutek Harry’ego, gdy
wyruszyli na poszukiwania horkruksów. Chłopak był świadomy, że może już z niej
nie wrócić, że nigdy więcej nie zobaczy Ginny i to go wprawiało w zły, ponury
nastrój. Widziała, że tych dwoje jest gotowych zrobić dla siebie wszystko,
rzucić się w ogień, jeśli byłoby to konieczne. Po dłuższym zastanowieniu
Hermiona musiała przyznać przed samą sobą, że coś się między nimi zmieniło. Ich
relacje, jeszcze nie tak dawno pełne ciepła i miłości, ochłodziły się, a ona,
Hermiona Granger nawet nie zwróciłaby na to uwagi, gdyby nie słowa jej
koleżanki!
-
Idziesz? – spytała Ginny, gdy już skończyła jeść. Hermiona pokręciła przecząco
głową.
-
McGonagall mówiła, że mam poczekać. Chce nam jeszcze coś powiedzieć.
Ginny
uśmiechnęła się delikatnie.
- No
tak. Nasza pani Prefekt Naczelna – zaśmiała się cicho. – To… do zobaczenia.
Rudowłosa
wyszła wraz z innymi uczniami z Wielkiej Sali, która powoli pustoszała. Kilka
minut później została tam tylko albo aż dwudziestu ośmiu uczniów i dyrektorka,
profesor McGonagall.
-
Ponieważ w tym roku mamy aż o ośmiu prefektów więcej – zaczęła kobieta –
postanowiłam podzielić wasze obowiązki inaczej niż w latach poprzednich. Zwykli
prefekci będą za…
McGonagall
urwała, marszcząc delikatnie brwi.
- Panno
Green, co pani tu robi?
Wszyscy
odwrócili głowy w stronę brązowowłosej hogwarckiej piękności. Ślizgonka
uśmiechała się delikatnie.
- Pani
profesor, chciałam tylko się upewnić, czy mój list dotarł do pani?
- Ależ
oczywiście, panno Green, dotarł – odparła dyrektorka. – I tak, panno Green, ma
pani zgodę moją i reszty nauczycieli. Mamy nadzieję, ze to pani mądrze
wykorzysta.
Twarz
dziewczyny rozpromieniła się.
-
Dziękuję! Bardzo.
I już
jej nie było.
- Zgodę
na co? – rozległ się chłodny głos, na dźwięk którego Hermiona mimowolnie się
wzdrygnęła. Malfoy. – Dostała zgodę na co?
Profesor
McGonagall tylko zacisnęła usta w wąską linię.
- Dowie
się pan w swoim czasie, panie Malfoy – odparła i zwróciła się do reszty
uczniów. – Obowiązkiem prefektów jest patrolowanie korytarzy w dzień. Jeśli
zauważycie, że któryś z uczniów łamie regulamin, macie go ukarać, najczęściej
odbierając domowi punkty. Jeśli wykroczenie będzie poważne, możecie zwrócić się
do któregoś z nauczycieli. Oprócz tego waszym obowiązkiem jest pomagać
nauczycielom w przygotowaniach do lekcji. To tyle. Możecie iść. Prefekci
Naczelni, zostańcie jeszcze chwilę, dla was są jeszcze inne zadania.
Dwudziestu
czworo nowych prefektów opuściło Wielką Salę.
- Do
waszych obowiązków należy jeszcze patrolowanie korytarzy w nocy. Tu macie
grafik na kolejne dwa miesiące. Ponadto macie również informować nauczycieli o
wszystkim, co wyda wam się nietypowe. Zważając na to, co przeżyliśmy od czasu
powstania Lorda Voldemorta lepiej będzie sprawdzać wszystko, co tylko odbiega
od normy. Nie wiemy gdzie ukrywają się niektórzy z jego zwolenników, chociaż
zdecydowana większość albo nie żyje, albo jest zamknięta w azkabanie.
Hermiona
mimowolnie spojrzała na Malfoya, Terry Boot zrobił dokładnie to samo, ale Ślizgon
nie dał nic po sobie poznać, jakby nigdy nie był w szeregach Śmierciożerców, a
jego ojciec nie został złapany jako jeden z pierwszych. Tylko jedna z nowych
uczniów, Raisa ana’Marianna, zdawała
się nie wiedzieć o co chodzi.
- Jako
że dołączyliście do grupy Prefektów Naczelnych, macie do dyspozycji własne
pokoje, o wiele wygodniejsze od tych w dormitoriach, a także dostęp do łazienki
prefektów oczywiście.
- Czyli
mieszkamy osobno? – oczy Hermiony były wielkie ze zdziwienia. Usłyszała śmiech
obok swojego ucha.
- A
mówią, że jesteś taka mądra, Granger – Malfoy uśmiechał się drwiąco. Stał z
założonymi rękami, opierając się swobodnie o jeden ze stołów. Hermionie ciężko
było przyznać, jak wielkie wrażenie na niej zrobił, patrząc na nią swoimi
stalowoszarymi oczami, niczym młody półbóg, budzący mieszane uczucia, od zachwytu
do nienawiści.
Szatynka
posłała mu wściekłe spojrzenia, jednocześnie ignorując dziwnie przyspieszone
bicie serca.
- Wasze
nowe kwatery znajdują się na piątym piętrze.
Czwórka
uczniów posłusznie ruszyła za nauczycielką. Na twarzy Hermiony zawitał przepiękny
uśmiech, gdy oglądała te tak dobrze jej znane obrazy. Kochała to miejsce jak
dom, uwielbiała tu wracać, dlatego była bardzo szczęśliwa, że może tu wrócić na
ten jeden ostatni rok.
Spojrzała
na idącą obok niej dziewczynę. Raisa miała szeroko otwarte oczy i lekko
uniesione brwi, i szeptała coś do siebie w nieznanym szatynce języku.
Dziewczyna
chyba wyczuła na sobie spojrzenie Hermiony, bo spojrzała na Gryfonkę chłodno.
Panna Granger natychmiast odwróciła głowę, bo w tym spojrzeniu było coś
przerażającego.
Profesor
McGonagall przystanęła przed wielkim obrazem. Hermiona zdziwiła się, widząc na
nim drobną dziewczynę, ubraną w mugolski strój baletnicy. Gdy ta drobna osóbka
ich dostrzegła, zakręciła kilka piruetów i tanecznym krokiem zbliżyła się do
nich.
- O, nowi
– powiedziała, a w jej głosie dało się wyczuć podekscytowanie. – Hasło?
-
Releve – profesor Mcgonagall drgnęła lekko, gdy dziewczynka zaklaskała z
uśmiechem i stanęła wysoko na palcach.
- Tak –
powiedziała. – Releve, pozycja wysoka w balecie!
Obraz
otworzył przejście. Hermiona jako pierwsza przekroczyła próg i stanęła jak
wryta. Jej oczom ukazał się olbrzymi salon, w jasnych kolorach. Na ścianach
wisiały portrety, których szatynka nigdy wcześniej nie widziała, w jednym kącie
postawiony był mały barek, zapewne pełny przeróżnych trunków. Po prawej ktoś
ustawił kanapę i fotele, podłogę pokrywał miękki, puszysty dywan, a po lewej
stały dwie wysokie półki, pełne książek.
Rasia
znów powiedziała głośno coś, czego nikt zrozumieć nie potrafił, ale widać było,
że dziewczyna jest pod wielkim wrażeniem tego, co zobaczyła.
Hermiona
podeszła do jednych z czterech drzwi. Każde oznaczone były godłem domu, te po
prawej należały do niej. Drżącą dłonią sięgnęła do klamki i nacisnęła ją. To,
co ujrzała było równie imponujące, co wspólny salon dla prefektów. Pokój, w
najprzeróżniejszych odcieniach czerwieni i złota, prezentował się wspaniale.
Wielkie łóżko z baldachimem stało tuż obok solidnej, bogato zdobionej dębowej
szafy. Okno, znajdujące się naprzeciwko drzwi, sięgało od samej ziemi po wysoki
sufit, w dzień zapewne wpuszczając do pomieszczenia mnóstwo światła.
Szatynka
rzuciła się na pościel i zaśmiała się głośno, jak mała dziewczynka. Zacisnęła
palce na gładkim materiale, wciągając zapach świeżo wypranych rzeczy. Kątem oka
dostrzegła, że reszta już otworzyła swoje pokoje.
Uśmiechnęła
się do samej siebie. Nie sądziła, że przyjdzie jej zamieszkać w tak przyjemnym
miejscu. Nawet fakt, że Draco Malfoy ma swój pokój dokładnie naprzeciwko jej
nie mógł zmącić jej doskonałego humoru.
~*~
Ana
stała przed zamkiem, nie wiedząc jak się zachować. Nikt do niej nie przyszedł,
nikt o nią nie pytał, nikt się nią nie zainteresował, no może nie licząc grupy
siedemnastoletnich uczniów, którzy na jej widok zaczęli głośno gwizdać i patrzeć
się w jej dekolt.
Usłyszała
głośne chrząknięcie za plecami. Odwróciła się powoli, by stanąć twarzą w twarz
z największym człowiekiem jakiego kiedykolwiek widziała.
- Ana
de Armas, tak? Nowa nauczycielka obrony przed czarną magią? – spytał się jej
ten wielki mężczyzna, patrząc się na nią niepewnie. Ana zorientowała się, że
nie tylko młodzi ludzie zwracają uwagę na jej strój. Nagle poczuła się bardzo
dziwnie, stojąc na dziedzińcu przed wielkoludem, mając na sobie jedynie niezbyt
długą, obcisłą sukienkę, do tego z odkrytymi plecami.
- Tak,
to ja – potwierdziła, odgarniając z twarzy ciemne pukle i dyskretnie
podciągnęła strój. Z trudem się uśmiechnęła. – A pan to..?
-
Rubeus Hagrid, tutejszy gajowy i nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami.
- O –
Ana od razu się ożywiła. – To musi być wspaniała praca, te wszystkie niezwykłe
istoty! Kiedyś bardzo marzyłam, by dostać taką pracę, ale chyba nie mam ręki do
zwierząt.
Zaśmiała
się cicho, ruszając za mężczyzną do zamku.
-
Zresztą rodzina starała się mnie odwieść od tego pomysłu, twierdząc, że jeszcze
by mnie coś pożarło.
Rubens
Hagrid spojrzał na nią.
- Taka
drobna osóbka miałaby trudności z poskromieniem hipogryfa – stwierdził wesoło.
– Na twoim miejscu bałbym się o własne życie, jak mi czasem Hardo… Kłębuszek
szaleje, o cholibka!
Ana
parsknęła lekko. Coś czuła, ze polubi tego wielkoluda, który mimo swoich
przerażających rozmiarów okazał się być bardzo sympatyczny.
-
Musisz kiedyś mnie odwiedzić. Zapoznam was, będziesz nim zachwycona! Kłębuszek
to wspaniały hipogryf, a jaki mądry! Coś czuję, ze mu się spodobasz.
- Będę
zachwycona.
Weszli
do zamku.
- Dzień
dobry, pani psor! – w głosie Hagrida dało się wyczuć respekt i szacunek. –
Znalazłem naszą zgubę.
Kobieta,
jak założyła Ana profesor McGonagall, dyrektorka, przyjrzała jej się
krytycznie. Dziewczyna poczuła się bardzo niezręcznie. Nagle zaczęła żałować,
ze nie wyjęła z kufra tego nowego swetra, który pasowałby idealnie do jej
sukienki i poczułaby się w nim pewniej.
Profesor
McGonagall nic jej nie powiedziała, tylko poprowadziła jakimiś korytarzami do
głównej sali, z daleka od ciekawskich spojrzeń uczniów. Posadziła ją z boku, a
Ana przyjęła to z ulgą. Miała nadzieję, że spędzi ten wieczór w spokoju, nie
zagadywana zbytnio, ani nie obserwowana.
Po
kilku minutach uczniowie zaczęli wchodzić do wielkiej Sali i zajmować
przeznaczone im miejsca. Gdy już wszyscy usiedli zaczęła się ceremonia
przydziału, na szczęście nie trwała
długo i wszystko (prawie) poszło sprawnie.
W końcu
nadeszła chwila, której Ana obawiała się najbardziej. Przedstawianie
nauczycieli.
Usłyszała
swoje nazwisko i podniosła się z miejsca. Jak przy przedstawianiu nowego
nauczyciela run zaklaskało tylko parę osób, to teraz przez salę przeszła istna
burza oklasków. Kilka osób zaczęło gwizdać, Ana czuła, że znaczna część uczniów
wpatruje się w jej biust. Za to uczennice… na twarzach kilku dostrzegła
prawdziwa nienawiść. Uśmiechnęła się delikatnie i nagle przestała żałować, że
się tak ubrała. Tak, kochane, płynie we
mnie prawdziwa hiszpańska krew najgorętszych kobiet na świecie, pomyślała. Lepiej podziwiajcie to co widzicie, bo
możecie później nie mieć do tego okazji.
Usiadła,
cały czas się uśmiechając. Profesor McGonagall z trudem przekrzyczała tłum.
Półmiski napełniły się jedzeniem. Ana z ochotą nałożyła sobie spaghetti i
nalała soku z dyni do złotego pucharu. Po raz kolejny dziękowała w duchu za
swój szybki metabolizm, bo na widok deserów poczuła, że burczy jej w brzuchu.
Nie
wszystko, czego spróbowała, jej smakowało. Niektóre rzeczy były wręcz niedobre,
ale gdy powiedziała przyjaciołom, gdzie będzie pracować, usłyszała całe wykłady
na temat ohydztwa brytyjskich potraw. Dziewczynie wychowanej na owocach morza,
małżach i krewetkach ciężko było przełknąć mięsny pudding.
Gdy
skończyła jeść, ktoś do niej podszedł.
- Panno
de Armas – profesor McGonagall spojrzała na nią chłodno – to profesor Slughorn,
nauczyciel eliksirów. Odprowadzi panią do pani gabinetu i pokaże gdzie pani ma
sypialnię.
Ana
wstała z krzesła i uśmiechnęła się do pulchnego mężczyzny niezbyt imponującego
wzrostu.
- Tędy,
panno de Armas, tedy – nauczyciel wyprowadził ją jednym z tylnich wyjść z sali.
- Nawet
pani nie wie jak się cieszę, że Minerwa przyjęła kogoś tak młodego. Tak, świeża
krew zdecydowanie się przyda, zwłaszcza po tym co się tu wydarzyło. Zastanawia
mnie tylko czemu taka młoda piękna dziewczyna jak ty zdecydowała się na
nauczanie i to takiego przedmiotu?
Ana
uśmiechnęła się delikatnie.
- Och,
praca z innymi ludźmi, bo o dzieciach chyba już nie można tu mówić, jest bardzo
interesująca. Od dawna zastanawiałam się nad tym zawodem, a wybrałam obronę
przed czarną magie, bo… no cóż, ciężko mi to mówić, ale najbardziej przydaje
się w życiu. Nawet nie mówię o rzeziach, których dokonywał Lord Voldemort,
tylko, weźmy na przykład szkołę hiszpańską, do której uczęszczałam. Tam zginęło
paru uczniów i ich rodziny, a morderstwa dokonał jeden z wychowanków. Myślę, że
warto wiedzieć jak się bronić.
- To
panienka chodziła do szkoły imienia Luisa Montoyi?
- Tak.
Słyszał pan o niej?
Profesor
Slughorn pokiwał smutno głową.
-
Słyszałem o tych morderstwach, chyba większość słyszała. Taka młoda była ta
dziewczyna… aż mi się nie chce w to wierzyć.
-
Sophie – Ana westchnęła cicho. – Pamiętam ją z czasów, gdy była w pierwszej
klasie. Taka drobna, jednak nie dało się jej nie zauważyć. Jasne włosy,
delikatne rysy twarzy… Nikt nie przypuszczał, że tak się stanie. Była taka…
delikatna, naprawdę. Jak usłyszałam o tych morderstwach… byłam w szoku.
Dwadzieścia trzy osoby… Nie wierzyłam w to, nie chciałam w to wierzyć, ale ona
się przyznała. Powiedziała, że nie miała wyboru, że albo to, albo by pożegnała
się ze wszystkim co jej najdroższe. Mówiła, że musiała, ale szukali kogoś, kto
mógłby również w tym uczestniczyć. Nic nie znaleziono. Mieli ją zamknąć, ale
uciekła. A o tym wie naprawdę niewiele osób. Nikt później o niej nie słyszał,
ale wszyscy zapamiętali…
-
Smutna historia… Czasem trudno się nam pogodzić, że osoby najmniej osądzane o
złe czyny często stają się mordercami.
- Tom
Riddle też taki był?
Slughorn
pokiwał w milczeniu głową.
- To tu
– powiedział, pokazując jej drzwi do jakiejś sali. Otworzył je, pochodnie same
się zapaliły.
- To
jest sala, w której będzie prowadziła pani zajęcia…
- Ana.
Profesor
uśmiechnął się szeroko.
- Tak
więc, Ano, tu będziesz miała lekcje. Tu masz klucze do gabinetu – wskazał drzwi
na końcu komnaty – a w środku jest również przejście do twojej sypialni. Kufry
już są w środku.
Ana
uśmiechnęła się z wdzięcznością.
-
Dziękuję bardzo – powiedziała szczerze. – Chyba nie pozostaje mi nic jak życzyć
panu dobrej nocy.
-
Będzie łatwiej jak skończymy z tym pan, pani, Ano. Dobrej nocy.
Brunetka
patrzyła na jego plecy. Jaki miły
staruszek, przemknęło jej przez myśl, gdy grzebała kluczem w zamku. Drzwi
do gabinetu otworzyły się. Zamknęła je za sobą na klucz, za pomocą czarów
ustawiła kilka niezbędnych zabezpieczeń. Weszła do sypialni. Jej kufry już tam
były.
Rozpakuję się jutro, pomyślała leniwie,
przeciągając się w pościeli. Westchnęła z przyjemnością. Zaczynało jej się
podobać w tym zamku.
~*~
Nawet
nie zauważyli, że tam wszedł. W towarzystwie jakiś niezbyt przytomnych
chłopaków przemknął przez bramę i już stał na dziedzińcu, z twarzą skrytą w
kapturze. Szybko podszedł do drzew, rosnących na granicy zamku. Nikt nie
zwrócił na niego uwagi, wszyscy z uwielbieniem wpatrywali się w zamek.
Uśmiechnął się do samego siebie. To było łatwiejsze niż przypuszczał.
Szukał
jej od miesięcy, które z każdym dniem dłużyły się mu coraz bardziej. Każda
minuta wydawała mu się być wiecznością, z każdą sekundą coraz bardziej tracił
nadzieję, że ją odnajdzie. A szukał, odkąd dowiedział się prawdy. Odkąd
dowiedział się, że uciekła.
Jeśli
myślała, że wraz ze zmianą tożsamości mu ucieknie, to się myliła. On był gotowy
szukać jej aż sam umrze, miał czas. Jego nikt nie szukał, nikt nie ścigał, a
ona… musiała żyć z myślą, że każdego dnia może zostać rozpoznana, że może
trafić za kratki, za to, o co ją osądzono. Musiała żyć z myślą do czego ich
doprowadziła, co straciła z własnej winy… Na pewno nie chciała takiego życia.
Musiał
przyznać, że wybrał ją tylko dlatego, że była mu potrzebna. A szukał
odpowiedniej długo. Ona była najlepsza, zbyt bardzo kochała swoją rodzinę by
przetrwać w tym brutalnym świecie, pełnym kłamstw i przykrych niespodzianek.
Łatwo się nią manipulowało. Nawet jeśli na początku stawiała opór, to potem się
to zmieniło. Jak to zobaczyła, jak go usłyszała. Nawet się nie sprzeciwiała.
Ale czuł, że planuje ucieczkę, na długo przed tym jak się na nią zdecydowała.
Ukarał ją, ale sam musiał uciekać. Nie chciał by go złapano. Dlatego oskarżono
tylko ją.
Nawet
jeśli szukano wspólnika, nie robiono tego długo. Najwyraźniej nie uwierzyli
jej. A kto by uwierzył? Gdy ją znaleźli, była na skraju załamania psychicznego,
kto by wierzył jakimś bzdetom, które mruczała pod nosem, kto by się przejmował
jej szlochem, gdy przypominała sobie co jej zrobił, co zrobił im?
Krzywdził
ją, tak, sprawiało mu to dziwną przyjemność. Patrzenie na ból w jej jasnych
oczach, słuchanie jej krzyku, błagań o litość. Ale on nigdy się nad nią nie zlitował.
Nie widział potrzeby. Najpierw tylko ją ranił fizycznie, drobne rany, z czasem
coraz większe i większe… potem – otwarte tortury ich. Na koniec – regularne
gwałty. Była ładna, to dlaczego miałby tego nie robić? Wykorzystywał ją,
dlaczego nie miał jej wykorzystać seksualnie? Teraz żałował tylko, że nie
zaszła w ciążę, że nie patrzyła każdego dnia na jego syna, przypominającego jej
co zrobiła, do czego doprowadziła. Oczywiście, nie mógł być tego pewien, ale
czuł, że tak się nie stało. Chyba wiedziałby, gdyby urodziła jego syna?
Stał
cicho, prawie się nie ruszając. Jego czarne ubranie zlewało się z ciemnym
lasem, w ciemności, jaka panowała był nie do zauważenia. Stał i czekał.
Obserwował. Tłumy uczniów przechodziły przez błonia, nikt nie zwrócił uwagi na
stojącego na skraju lasu intruza, nikt go nie dostrzegł. Ale on ich widział.
Przyglądał się im uważnie, starając się zapamiętać każdą twarz. Ich znajomość
może mu się kiedyś przydać, kto wie co go spotka, zanim ją znajdzie?
Obmyślał
plan. Zastanawiał się jak ją odszukać, wyłowić spośród tysięcy młodych ludzi,
niektórych w jej wieku. Nie wiedział dokładnie jak się nazywa, tylko
przypuszczał. A przypuszczenia nie zawsze okazują się być prawdziwe. Mógł się
pomylić, ale jednego był pewien – ona tu
była, nieświadoma, że on tu stoi i tylko czeka na odpowiedni moment, by
zaatakować, by pogrążyć ją raz na zawsze, by dokończyć to, co zaczęło się trzy
lata wcześniej. Był gotowy na to spotkanie, przygotowywał się pilnie. I
doskonale wiedział co zrobi, gdy ją wreszcie spotka. Poczuje ją znowu, usłyszy
jej krzyk, weźmie ją tak mocno, że nigdy tego nie zapomni, nawet po
śmierci. Wprost nie mógł się doczekać
tego spotkania.
Jestem zła. Nie dlatego, że znowu się spóźniłam, tylko dlatego, że mój komputer wariuje. Ja rozumien, 5 lat to sporo, ale bez przesady! Ile razy mozna pisać to samo?
Jestem jednak zadowolona, bo biję rekordy - ten rozdział ma 6015 słów! Najdłuższy jaki napisałam w całym swoim życiu!
Jako, że dzisiaj 24 to życzę wszystkim wesołych, spokojnych, rodzinnych świąt i wspaniałego jedzenia na stołach! No, i żebyście zbytnio nie prztyli ;P